W domu bezdomnych: Wielkanoc w Cukrowni [reportaż]

15 kwietnia 2025 r. rozpoczęło się wyburzanie nielegalnie zbudowanych domów i niszczenie obozowiska w dzielnicy Zacharna Fabrika (Cukrownia) w Sofii. Teren został odgrodzony przez policję, wobec protestujących użyto armatek wodnych. Bułgarski Komitet Helsiński stoi na stanowisku, że działania burmistrza dzielnicy Ilinden, Emila Branczewskiego, są nielegalne – podał portal Mediapool.
Od 15 kwietnia mieszkańcy wyburzonych domów pozostają pod gołym niebem w okolicy, gdzie dawniej mieszkali. Wewnątrz administracji miejskiej Sofii trwa spór o to, gdzie ci ludzie – Romowie – powinni teraz zostać zakwaterowani. Próby wypracowania porozumienia i znalezienia nowego miejsca zamieszkania, gdzie Romowie zostaliby zaakceptowani przez sąsiadów, zakończyły się sukcesem tylko w pojedynczych przypadkach. Większość ludzi wyrzuconych ze swoich domów, których jest około 200, nadal nie ma dokąd pójść.
Według Bułgarskiego Komitetu Helsińskiego rozbiórka nielegalnych budynków, która rozpoczęła się jeszcze w 2016 r., jest obecnie prowadzona z naruszeniem prawa. Wynika to z faktu, że w piątek 11 kwietnia 2025 r. Europejski Trybunał Praw Człowieka podjął decyzję o tymczasowej ochronie niektórych budynków. Mimo to, zostały wyburzone. – Oznacza to, że prawo zostało złamane. Rachunek za te działania najprawdopodobniej zapłaci podatnik, a nie sprawca, a sprawcą jest z pewnością burmistrz dzielnicy, który, jak przekazała mi policja, zlecił te działania – powiedział Radosław Stojanow z Bułgarskiego Komitetu Helsińskiego w rozmowie z Bułgarskim Radiem Narodowym.
20 kwietnia 2025 r. eksmitowani mieszkańcy dzielnicy Cukrowni świętowali Wielkanoc pod gołym niebem. Znaleźli się jednak obywatele, organizacje i grupy, które wyraziły swoją solidarność z nimi. Publikujemy reportaż jednego z takich ludzi – Iwana Radewa, dziennikarza, jednego z wiodących działaczy Stowarzyszenia Dziennikarzy Europejskich w Bułgarii.
W domu bezdomnych – Wielkanoc w Cukrowni
Krajobraz jak po trzęsieniu ziemi – zrujnowane domy, dobytek ludzi pogrzebany pod gruzami, mieszkańcy śpią w namiotach i ogrzewają się drewnem z ruin. Jest jednak jedna różnica – to nie dzieło klęski żywiołowej, a wynik działań człowieka.
Patrzcie! Państwo to zrobiło! Jak oni mówili: „Kocham kraj, nienawidzę państwa”
– wita mnie mężczyzna w wieku około 35 lat, wskazując na zwały cegieł, betonu, drewna, metalu i plastiku. Tyle pozostało z domów, które w dzielnicy Cukrownia w Sofii zamieszkiwały dziesiątki rodzin.
Jest Wielka Sobota, zbliża się zachód słońca, przeddzień Wielkanocy. Mieszkańcy zburzonych domów w Cukrowni witają mnie przyjaźnie, ale ostrożnie. Zastanawiają się, jakie są moje intencje. Wyjaśniam, że przyszedłem zobaczyć sytuację na miejscu, bo w mediach społecznościowych dużo piszą ludzie, którzy nigdy tu nie byli i nie znają sprawy, a mimo to zabierają głos. Dodaję, że jestem dziennikarzem, ale nie jestem pewien, czy napiszę reportaż, czy chcę po prostu zobaczyć, co się dzieje. W tamtym momencie naprawdę nie byłem tego pewien. Pokazuję jednak nieformalnemu liderowi tutejszej społeczności, Marinowi, swój dowód osobisty, by zapewnić go, że nie mam nic do ukrycia.
Przypominam sobie rozmowę z fotografką Michaełą Waczewą, która pracuje nad tematami społecznymi dla największych światowych mediów. Michaela wyjaśniła, że nigdy nie robi zdjęć od razu, ale zawsze poświęca czas na poznanie ludzi i zdobycie ich zaufania. „Kiedy wchodzę do namiotu bezdomnego, nigdy nie zapominam, że jest to ich dom, do którego mnie zaprosili” – powiedziała mi Michaeła.
Teraz myślę o tym samym – odwiedzając ludzi, którzy są bezdomni od kilku dni. Łąka obok ich dawnych siedzib stała się ich domem. Teraz to jest miejsce, w którym jedzą, śpią i wychowują swoje dzieci.
Na początku po prostu siedziałem i starałem się nie przeszkadzać. Wszyscy byli czymś zajęci. Niektórzy gotowali i rozdawali jedzenie, inni spacerowali wśród ruin i zbierali drewno na opał. Kilku mężczyzn niosło duży drewniany słup elektryczny i mniejszą belkę z jednego z domów. Wyjęli z torby ogromne zardzewiałe gwoździe i zaczęli wbijać je w duży drewniany krzyż. „Mamy Wielkanoc. Tutaj będziemy świętować Zmartwychwstanie” – wyjaśnił jeden z mężczyzn. Pozwolili mi się fotografować podczas ustawiania krzyża. Coraz bardziej się rozluźniali i wreszcie zaczęliśmy rozmawiać.

„Chcą, żebyśmy odeszli. Wyjechali. Dobrze, wyjedźmy do innych krajów. Ale jeśli Romowie się przeprowadzą, kto będzie sprzątał? Kto będzie opróżniał kontenery ze śmieciami, kto będzie zamiatał ulice Sofii? Bułgarzy? Zobaczymy, jak Bułgarzy będą sprzątać za 500 lewów. Za dwa tygodnie Sofia będzie brudniejsza niż tutaj”,
denerwuje się inny mężczyzna po pięćdziesiątce. Pytam, czy mogę wymienić w tekście jego imię. Odmawia – nie chce żadnych kłopotów.
Okazuje się, że nie jest tak łatwo połączyć dwie duże belki za pomocą samych gwoździ. Marin, nieformalny przywódca, instruuje nas, jak dodać małe listewki – jest mnóstwo drewna z rozebranych domów, a młodzi mężczyźni zręcznie wykonują zadanie. W końcu krzyż jest gotowy. Marin każe kilku osobom założyć koszulki protestacyjne z napisem ALL ARE EQUAL [wszyscy są równi] z przodu i I AM NOT RACIST [nie jestem rasistą] z tyłu. Ludzie podnoszą krzyż i umieszczają go w wykopanym otworze w ziemi. Ludzie gromadzą się wokół krzyża, a pastor odmawia krótką modlitwę, prosząc Jezusa, by wejrzał na tych ludzi i dał im lepszą przyszłość. Taką, w której każda rodzina będzie miała własną ziemię i dom.

Wyruszam na spacer wokół ruin. Wkrótce pojawia się gospodarz, oferując mi oprowadzenie po okolicy czy raczej tym, co z niej zostało. Ma 18 lat, ale prosi, żebym nie podawał jego imienia ani nie robił mu zdjęć, ponieważ mieszka w mieszkaniu socjalnym w dzielnicy Lulin i boi się, że je straci. Będę go więc nazywać Dimitar.
Dimitar mieszka w dwupokojowym mieszkaniu, które dostał 11 lat temu, z matką i ojcem oraz dwoma starszymi braćmi, którzy są żonaci i mają rodziny. Razem to jedenaście osób w dwóch pokojach. Ale nie narzeka. Pracował na budowie od dwunastego roku życia. Kiedy skończył 16 lat, pierwszy raz dostał umowę – wcześniej nie mógł. Teraz nocami sprząta, a w dzień pracuje na budowie.
„Pracuję siedem godzin przy sprzątaniu, zarobię tym na emeryturę”, mówi Dimitar. „Ale ponieważ jestem szybki, wyrabiam normę już w cztery, zamiast w siedem”, chwali się. Mówi, że pięć razy zmieniał szkołę – czasem był wyrzucany, czasem przenosiła go matka, ponieważ był zastraszany przez kolegów. Skończył jedenastą klasę, teraz jest zdeterminowany, aby zapisać się do dwunastej i w przyszłym roku szkolnym uzyskać dyplom szkoły średniej.
Przechodzimy przez stosy gruzu budowlanego i Dimitar mówi mi, czyj to był dom. – To była nasza kanapa – wskazuje. – Kiedy się przeprowadziliśmy, oddaliśmy ją sąsiadom. Dimitar urodził się w tej okolicy. Jego dziadek i babcia nadal tu mieszkają, podobnie jak rodzina jego wujka. Przyjechał zbierać dla nich drewno. W nocy robi się zimno. Trzeba rozpalić ogień.

Dołącza do nas 68-letni Ilija. Urodził się tutaj. Jego rodzice również mieszkali w tej okolicy. Pokazuje mi swój dom. A raczej jego ruiny. Została część ceglanej ściany. Zauważam, że prasa donosi o wyburzeniu szałasów i blaszanych budynków, a Ilija pokazuje mi ceglaną ścianę i wskazuje, że fundamentem jest betonowa płyta. Najwyraźniej był to ogromny budynek.
– Pojawili się o 5:20. Przyszło co najmniej 500 policjantów. Jakbyśmy byli najgorszymi przestępcami w państwie. Obudzili nas i powiedzieli, że mamy godzinę na wyprowadzkę. Musieliśmy zostawić prawie cały dobytek. Pralki, kuchenki, lodówki – wszystko”
– mówi Ilija.
Dimitar pracował na nocną zmianę przy sprzątaniu. Właśnie skończył, gdy otrzymał telefon od wujka, że domy są wyburzane.
Przyjechałem tutaj – dorośli płakali, dzieci krzyczały. Policjanci szydzili z ludzi i grozili, że nie pozwolą im zabrać niczego ze swoich domów
– mówi.
Przechodzimy przez gruzy i widzimy pozostałości zakopanych rzeczy, dowody pogrzebanego życia. Jeśli spojrzymy przez cegły i tynk, znajdziemy zepsuty odkurzacz, pastę do zębów, część kamery, zabawki dla dzieci i wiele innych. Większość dziecięcych zabawek jest poplamiona pyłem budowlanym, ale wśród cegieł zauważyłem czyściutkiego pluszowego smerfa. Czy był w czyimś łóżeczku tego ranka? Czy został porzucony jeszcze ciepły, wyrwany z objęć dziecka, gdy ludzie musieli szybko opuścić swoje domy?
Wzdłuż ścieżek, które znają tylko oni, przez gruzy przechodzą ludzie, zmierzając na drugą stronę małej dzielnicy. Wyjaśniają mi, że tam domy są legalne. Jest tam też mała cerkiew, w której dzieci śpią w nocy. Tamtejszy adres, Suchodoł 11, wiele osób ma w dowodach osobistych. Domy, które znajdowały się przy tej samej ulicy pod numerem 3 zostały w 2016 r. wykreślone z ewidencji adresowej i zniszczone. „Zostaliśmy zmuszeni do wyrobienia dowodów osobistych z różnymi adresami, ponieważ w Bułgarii nie można pracować bez dowodu osobistego” – wyjaśnia kobieta, która do nas dołączyła. Widzimy dzieci błąkające się po gruzach, wracające z kotkiem lub psem. „Jest ich mnóstwo, ratujemy je”, wyjaśnia mi siedmioletni Atanas, niosąc kolejnego zwierzaka.
Staram się nie fotografować ludzi, ponieważ wiem, że niektórzy mieszkańcy obawiają się, że rozgłos może im zaszkodzić i jeszcze bardziej pogorszyć ich sytuację. Ale kiedy próbuję zrobić zdjęcie dziecka od tyłu, jego matka sama zachęca, żebym sfotografował chłopca. On sam śmiało mnie zagaduje. Jawor ma 4 lata i ogląda książkę dla dzieci, otoczony kilkoma psami przed prowizorycznym namiotem, który służy jako dom dla rodziny jego dziadków, matki i ojca, ciotki i wujka. Jego matka, Donka, mówi, że najstarszy syn, Petyr, chodzi do pobliskiej szkoły podstawowej nr 113, do drugiej klasy.

„Nie był w szkole od wtorku. Jak mam go puścić, skoro nie ma gdzie się umyć? I gdzie będzie się uczył na lekcje? Jego wychowawczyni zadzwoniła do mnie i powiedziała, że rozumie naszą sytuację i nie wystawi mu oceny za nieobecności w zeszłym tygodniu. Ale co będziemy robić od wtorku, nie wiem”
– zastanawia się.
Jej mąż, Wasił, który utrzymuje rodzinę pracując w budownictwie, również przyjeżdża, kładąc płyty gipsowo-kartonowe. „Pracujemy i wciąż jesteśmy biedni” – wyjaśnia. Wielu mężczyzn pracuje w budownictwie. Jak na ironię, budują Sofię, a sami zostają bez domów. Zapewne właśnie dlatego, że włodarze miejscy chcą odzyskać kolejne grunty pod budowę. Przypomina się powiedzenie o szewcu chodzącym boso.
„Mówią, że jesteśmy – ale gdybyśmy kradli, mielibyśmy pieniądze na mieszkania”, mówi mi jeden z mężczyzn, którzy się wokół nas zgromadzili. „Jesteśmy Cyganami – straszną plagą. Jeśli dasz nam palec, odgryziemy ci rękę. Tak o nas myślicie, prawda?”, pyta mnie inny. Odpowiadam, że ponad godzinę temu zostawiłem rower, na którym przyjechałem, po drugiej stronie ruin i jestem pewien, że po powrocie znajdę go w tym samym miejscu. „Możesz go zostawić na całą noc. Nikt go tu nie tknie” – mówi Wasił. Wszyscy w okolicy często podkreślają, że są wierzący i noszą bułgarskie nazwiska. A i tak spotykają się z rasizmem.

Pytam, czy zaoferowano im tymczasowe zakwaterowanie, jak napisała wiceburmistrzyni Sofii Nadieżda Baczewa. Większość zaprzecza, że ktokolwiek kiedykolwiek im to zaproponował. Ktoś słyszał o tymczasowym centrum zakwaterowania, ale, jak mi powiedziano, nie jest to bezpieczne miejsce dla dzieci. Innych próbowano zakwaterować w dzielnicy Ljulin. Wasił mówi, że były tam ogromne szczury. „Nie mamy nic przeciwko, zamierzaliśmy to posprzątać, uczynić własnym, ale burmistrz Ljulina powiedział burmistrzowi okręgu Ilinden, że nie można tak robić. Stwierdził, że nie może wyburzać domów bez uprzedniego ostrzeżenia i rozmowy z innymi burmistrzami o tym, gdzie umieści eksmitowanych” – mówi. Trzecią opcją, którą zaproponowano mieszkańcom Cukrowni, był Botunec. W tej dzielnicy wskazano im dom pozbawiony okien i szyb, a także prądu i wody. – Jak można tak żyć? – pytają.
Pytam ich, czy to prawda, że nie akceptują tych opcji, ponieważ chcą zamieszkać w hotelu, jak napisał zastępca burmistrza z liberalnej partii Demokratyczna Bułgaria. „Tak, pewnie, hotel! Luksus jest tym, czego szukamy!”. Śmieją się zgodnie, ale szybko przestają. Zaczynają się denerwować, że politycy nieustannie ich okłamują i wykorzystują.
– Państwem trzęsie ten grubas Peewski. On tu wydaje rozkazy. On ma chrapkę na tę ziemię – mówi jeden z mężczyzn.
– Oskarżają nas, że głosujemy na Peewskiego [bułgarski oligarcha – przyp. tłum.]. To nieprawda. Ja nie głosuję. Na kogo mam głosować? – mówi Donka.
Myślę, że nie mają dużego wyboru. Poprzednia administracja miejska z partii GERB wymazała ich adresy, a obecna, w osobie burmistrza dzielnicy Emila Branczewskiego, popieranego przez ruch miejski Ratuj Sofię, zburzyła ich domy. Łatwo zrozumieć, że opinia o Branczewskim w dzielnicy jest bardzo negatywna.
„Poprzedni burmistrz też kłamał, ale ten bije go na głowę” – mówi Dimitar. Według niego burmistrz próbuje tworzyć podziały między ludźmi, odsuwając niektórych z nich na bok i oferując im mieszkania socjalne, jeśli będą siedzieć cicho. Ale jak dotąd wszyscy odmawiają. Mieszkania dla wszystkich albo dla nikogo! „Trybunał w Strasburgu, najwyższy sąd, powiedział, żeby nie burzyć domów, a on je zburzył” – dodaje Ilija, zastanawiając się, jak burmistrz dzielnicy może być z zawodu lekarzem, skoro brakuje mu człowieczeństwa. Dimitar twierdzi, że burmistrzem manipulują kobiety z sąsiednich bloków, które nienawidzą Romów i organizują przeciwko nim petycje i protesty. „To bardzo złe kobiety. Dwie są blondynkami, a jedna ma krótkie włosy” – opowiada. Dodaje, że teraz owe trzy kobiety są bardzo zadowolone. Jedna z nich pojawiła się w śniadaniowym programie „Cześć, Bułgario”. Była radosna, dziękowała burmistrzowi.
– Dzisiaj zajrzałam na TikToka. Wszyscy mówią o naszych domach – mówi Donka.
Mieszkańcy dzielnicy mają nadzieję, że Bułgaria będzie musiała zapłacić miliony euro za nielegalnie zburzone domy, a za te pieniądze oni będą mogli kupić ziemię i zbudować legalne domy. Wszyscy chcą mieć normalne domy – dzieci chodzić do szkoły, a dorośli pracować.
„Mówią, że nie płacimy podatków i że żyjemy na wasz koszt. A ja chcę zapytać: jakie dokładnie podatki za mnie płacicie – czy płacicie za mnie podatek samochodowy, czy płacicie VAT, kiedy robię zakupy w sklepie, czy płacicie za mnie za prąd, czy przynosicie mi jedzenie wieczorem, kiedy muszę nakarmić rodzinę?”
– ripostuje 50-letni mężczyzna.
Mówi, że Bułgarzy będą teraz musieli naprawdę zapłacić po tym, jak kraj został potępiony w Strasburgu za nielegalne działania władz lokalnych. Ludzie są podekscytowani myślą o otrzymaniu pieniędzy, dzięki którym będą mogli zapewnić sobie odpowiednie warunki mieszkaniowe. Według niektórych, złożono już pozew na kwotę 37 milionów, ale nie są oni pewni, czy kwota ta jest w euro, czy w lewach. Inni szybko wracają do rzeczywistości. Twierdzą, że to odległa przyszłość, a ważniejsze jest to, jakie rozwiązanie zaproponuje we wtorek lokalna administracja. Mają nadzieję, że zostaną im zaoferowane warunki, które pozwolą im pracować, a ich dzieciom chodzić do szkoły.
Pytam ich, czy to prawda, że ludzie z innych dzielnic dołączyli do ich grupy w nadziei, że też dostaną mieszkania socjalne. – Jak mielibyśmy na to pozwolić? – denerwuje się Wasił. – Jak mielibyśmy pozwolić, żeby ktoś, kto tu nie mieszka, dostał mieszkanie, kiedy moja żona i dzieci zostaną na ulicy? Gdyby przyszli, sami byśmy ich przepędzili.
Według niego gmina dokładnie wie, kto tu mieszka, nawet jeśli adres przestał istnieć i dlatego nikt nie może być pod nim zameldowany. Ilija dodaje, że ludzie przychodzą, ale tylko po to, by pomóc – przynoszą wodę, jedzenie, pieluchy dla dzieci. To dobrzy ludzie, dzięki Bogu, i jesteśmy im wdzięczni.
W chwili, gdy rozmawiamy, nad zniszczoną romską dzielnicą pojawia się tęcza, rozświetlona ostatnimi promieniami słońca przed Wielkanocą. Rozmowy wokół ogniska przy krzyżu stopniowo się ożywiają. Ludzie zdają się zapominać o swojej trudnej sytuacji, nawet jeśli tylko na krótką chwilę. Jest święto. Dziękuję im i mówię, że muszę iść. Pytają: – Dlaczego? Zostań tu na noc, zobacz, jak to jest.

Często zastanawiam się, dlaczego opinia publiczna pozostaje obojętna, gdy ktoś buduje pałace, o których wszyscy wiemy, że są wynikiem korupcji i nadużycia władzy, i jak nietolerancyjni jesteśmy my, ludzie z bloków z prefabrykatów, my, ludzie z kredytami, wobec tych, którzy są znacznie bliżej naszej pozycji społecznej. Jak łatwo jest odczłowieczyć Romów i uchodźców. Jak łatwo uwierzyć niektórym politykom, że oni chcą mieszkać w hotelu, żyć lepiej niż my. W rezultacie zaczynamy nienawidzić.
W tym tygodniu na konferencji w Sofii, którą współorganizowaliśmy ze Stowarzyszeniem Dziennikarzy Europejskich, Arva Damon, była dziennikarka CNN, a obecnie pracownica organizacji pomocowych, powiedziała: „Żadna wojna nie może się rozpocząć, jeśli nie poprzedzi jej odczłowieczenie wroga. Żaden naród nie może zaakceptować skali śmierci i zniszczenia, jakie niesie ze sobą wojna, jeśli widzi tych, którzy cierpią tak jak on”.
Jeśli nie chcesz być jednym z tych, którzy odczłowieczają, weź dziś jajko i idź świętować z mieszkańcami Cukrowni. Potrzebują kogoś, z kim mogą porozmawiać – na miejscu nie ma psychologów, którzy pomogliby im poradzić sobie z traumą, a każda rozmowa jest pomocna. Po prostu pamiętaj, że nie mają innego domu niż polana i że będziesz u nich gościem – w domu bezdomnych.
Tekst ukazał się pierwotnie w języku bułgarskim na profilu autora w serwisie Facebook. Fotografie autora.
Śledź kanał Cross-border Talks na YouTube! Śledź nasz profil na Facebooku i Twitterze! Jesteśmy również na Telegramie i mamy newsletter w serwisie Substack!
Podoba ci się to, co piszemy? Wesprzyj Cross-Border Talks albo kup nam kawę!