Antykomunizm pcha Rumunię ku faszyzmowi
Coraz częściej widzę, jak na demonstracjach przeciwko Georgescu i w prasie legionowa, skrajnie prawicowa przeszłość międzywojennej Rumunii jest utożsamiana z przeszłością komunistyczną – a obie łączy się pod jednym niewybaczalnym szyldem dyktatury. Innymi słowy – głosując na Georgescu, głosuje się za powrotem do komunizmu. Błąd: Georgescu oznacza powrót do faszyzmu.
Oczywiście to prawda – zarówno przedwojenny rumuński reżim faszystowski, jak i państwo komunistyczne w Rumunii były totalitarne. Ignorujemy jednak fakt, że faszyzm i komunizm były i pozostają dwiema antynomicznymi ideologiami. Zarówno w Rumunii, jak i w Europie i Azji, faszyści byli śmiertelnymi wrogami komunistów w latach trzydziestych XX wieku – i odwrotnie. To, że reżimy Deja i Ceaușescu ponad miarę obnosiły się ze swoją antyfaszystowską walką w okresie – słusznie – nazywanym przez ówczesnych komunistów „nielegalnym”, nie oznacza, że ich walka z faszyzmem nie była prawdziwa.
Jako historyk i teoretyk filmu mogę jedynie odnieść się do filmów Kurta Maetziga i Güntera Reischa, wyprodukowanych przez DEFA w byłej NRD. Najistotniejszym z nich w naszym kontekście jest Das Lied der Matrosen (czyli Ballada o marynarzach). Opowiada on pełną adrenaliny historię nieudanej rewolucji w Rzeszy Niemieckiej w 1918 roku: marynarze niemieckiej floty łączą siły z wielką rewolucją październikową, aby zmienić militarystyczny, samobójczy i skorumpowany reżim kajzera pod koniec I wojny światowej. Paradoksalnie, najbardziej zacięte bitwy uliczne w tym filmie toczą się nie tylko między wojskami Rzeszy a rewolucyjnymi marynarzami, ale także między tymi ostatnimi a faszystowskimi gangami, które polują na komunistów nawet w ich własnych domach.
Poza filmem Nicolaescu „ Komisarz oskarża”, który we współczesnej Rumunii jest potępiany za prosocjalistyczny przekaz polityczny, ale nadal ma swoich fanów ze względu na charyzmę bohaterów i trzymającą w napięciu fabułę, niestety zbyt mało rumuńskich filmów (z wyjątkiem „Aktora i dzikusów”) zajmuje się przedwojennym ruchem legionowym i Żelazną Gwardią. Jeśli już, to nie osiągają one takiej popularności jak filmy Nicolaescu. Ten ostatni jednak w historycznie dokładny sposób przedstawia masakrę w Jilavie dokonaną przez nacjonalistyczno-legionowe państwo (wrzesień 1940 – luty 1941). W otwierającej scenie faszyści pod wodzą Horii Simy podstępnie włamują się do więzienia w Jilavie, gdzie przetrzymywani byli komunistyczni więźniowie, i zabijają 64 z nich z zimną krwią. Jak na ironię, wśród uwięzionych był wówczas sam Nicolae Ceausescu, któremu jednak udało się uniknąć śmierci z rąk legionistów.
Wracając do realiów historycznych – antynomiczna różnica między komunizmem a faszyzmem była odczuwalna na scenie politycznej naszego kraju.
Setki rumuńskich komunistów walczyło w hiszpańskiej wojnie domowej po stronie komunistów. Byli wśród nich ojciec Petre Romana, Valter i ojciec Vladimira Tismaneanu, Leonte (wówczas Leonid). Chociaż Vladimir Tismaneanu w międzyczasie stał się zaciekłym antykomunistą, często ignorując własne pochodzenie rodzinne, aby oczerniać negatywne aspekty komunistycznej dyktatury, jego wiara w międzynarodówkę socjalistyczną doprowadziła wielu polityków w latach wielkich wstrząsów społecznych na przełomie ubiegłego wieku do przyłączenia się do ruchu komunistycznego właśnie w celu zwalczania niepokojącego rozprzestrzeniania się faszyzmu w Europie. Po przeciwnej stronie hiszpańskiej wojny domowej rumuńscy legioniści wysłali całe oddziały bojowników do walki po stronie faszystów. Niektórzy, jak Moța i Marin, zostali okrzyknięci męczennikami.
Corneliu Zelea Codreanu i maszerujący legioniści, 1937 r. (źródło)
Ani w latach trzydziestych, ani później ideologie obu orientacji politycznych nie były zbieżne. Dyktatura może mieć wiele barw: od populistycznej Cezara po mięsożerną Mobutu, z wieloma odcieniami pomiędzy. Tym niemniej komunizmu nigdy nie można utożsamiać z faszyzmem, ponieważ faszyzm dąży do narzucenia dyktatury państwowej opartej na dominacji jednej (białej) rasy, opartej na nacjonalistyczno-chrześcijańskich, a czasem etnicznych zasadach, podczas gdy komunizm jest częścią ponadpaństwowego, internacjonalistycznego ruchu, który dąży do solidarności między rasami i między wszystkimi ludźmi uciskanymi przez wszelkiego rodzaju autorytaryzm polityczny i gospodarczy.
Jeśli ideologia komunistyczna w sowieckich satelitach sama nabrała autorytarnego zabarwienia, to dlatego, że z powodu zimnej wojny i presji gospodarczej socjalistyczne rządy Europy Wschodniej w dużej mierze porzuciły ideały komunistycznego internacjonalizmu. Ale oba ruchy są ideologiami o jasno określonych wartościach. W piłce nożnej gra się na bramki – w polityce o obliczu danego ruchu decyduje program (i to nawet, jeśli się od niego odchodzi).
Dlatego nie możemy ignorować ani ideologii, ani historii, twierdząc bez dokumentacji, że Georgescu chce przywrócić w Rumunii komunizm.
A jednak rumuńska prasa obfituje w artykuły ostrzegające przed możliwością powrotu do komunizmu. Plakaty na wielu ulicznych demonstracjach zrównują komunizm z faszyzmem, przedstawiając zagmatwane horrory, o których opowiadali nam nasi rodzice. Ponieważ nie jest jasne, kim są komuniści w obecnym scenariuszu, tj. kto dokładnie chce powrotu do komunizmu, w tym całym zamieszaniu subtelnie zrzuca się winę zarówno na Georgescu, jak i na PSD, zwaną czerwoną zarazą. Tymczasem to partia, która rządzi od 35 lat i, co zaskakujące, nie zdołała jeszcze pogrążyć kraju w komunistycznej ciemności. Wręcz przeciwnie, udało jej się wprowadzić kraj do strefy Schengen i przekonać Kanadyjczyków i Amerykanów do rezygnacji z wymogu wiz dla obywateli Rumunii.
Nie przypominam sobie też, by Georgescu wymienił Deja lub Ceaușescu na swojej liście bohaterów narodowych. A niezależnie od tego, jak bardzo podziwia Putina, tego ostatniego nie da się przecież nazywać komunistą. Gdyby zaś strach przed komunizmem wiąże się z przywołaniem Chin, obecny system gospodarczy tego azjatyckiego mamuta nie może być utożsamiany z systemem Rumunii Ceauşescu. Chiński system gospodarczy jest znacznie wydajniejszy od rumuńskiego, jeśli nawet przyjmiemy odpowiednie proporcje i uwzględnimy skrajne różne liczby ludności i siły roboczej.
Jesteśmy więc świadkami zjawiska nie tyle politycznego, co psychologicznego: zbiorowej paranoi wywołanej przywoływaniem nazwy komunizmu. Procedura ta jest bardzo podobna do tej opisanej przez Slavoja Zizka, który ostrzegał w Did Someone Say Totalitarianism, że przywoływanie totalitaryzmu wynika ze strachu i nie otwiera umysłów publiczności, a raczej stanowi śluzę dla krytycznego myślenia. Przywoływanie totalitaryzmu, mówi słoweński filozof, gwarantuje, że nie będziemy już w stanie krytycznie analizować niczego, co jest właściwie totalitaryzmem. Kiedy słowo jest używane jako straszak, kończy się krytyczny dyskurs i otwierają się retoryczne pułapki. Może to jedynie prowadzić, zgodnie z ostrzeżeniem innego filozofa, Theodora Adorno, do jeszcze większej apatii. Jego przykład odnosi się do okresu międzywojennego, w którym kilka publicznych komunikatów wzywało Niemców do przebudzenia się z apatii nazizmu, ale „Obudźcie się Niemcy!” miało dokładnie odwrotny skutek. Niemcy spali jeszcze spokojniej.
Mamy do czynienia z podobnym efektem: irracjonalny strach rumuńskiego postsocjalistycznego społeczeństwa przed tym, co reprezentowała ostatnia dekada Ceausescu, bezkrytycznie przekształcił całą ideologię komunistyczną w stracha na wróble, którym udało nam się przestraszyć kilka dobrych pokoleń uczniów i studentów. Bez dokładnych informacji historycznych komunizm będzie nadal utożsamiany z nazizmem, jak błędnie zrobiła to Hannah Arendt, na podstawie porównania sposobu sprawowania władzy w Rosji Sowieckiej i nazistowskich Niemczech.
To nieudolne porównanie położyło podwaliny pod piorunujący antykomunizm, w którym wyborcy z zadowolonej z siebie klasy średniej źle zrozumieli, że PSD oznacza komunistyczną dyktaturę, a nie europeizację. A teraz, opierając się na tym samym strachu, wyborcy z klasy średniej, którzy są zdenerwowani, że imigranci i antyeuropejczycy głosowali na Georgescu, po raz kolejny uciekają się do strachu, aby zamknąć usta nostalgicznym komunistom.
Ten status quo służy jedynie komplikowaniu równania, które jest błędnie zapisane na tablicy: niebezpieczeństwo nie pochodzi ani od nostalgicznych komunistów, ani od PSD, która jest partią centrolewicową o wyraźnie proeuropejskiej orientacji.
Niebezpieczeństwo pochodzi wyłącznie ze strony Georgescu, który chce przywrócić kraj do ciemności okresu międzywojennego, a nie tak zwanego okresu komunistycznego. Międzywojnie deifikowane przez proeuropejską klasę średnią w połączeniu z irracjonalnym strachem przed komunizmem otworzyło drzwi przed faszyzmem, którego nikt z nas ani naszych rodziców nie doświadczył, więc nie mają nam jak o nim opowiedzieć. I to ciągłe, bezkrytyczne ostrzeganie przed komunizmem w ciągu ostatnich 35 lat doprowadziło do stopniowego, ale niefortunnego, ustanowienia uogólnionego antykomunistycznego afektu, który zdominował zbiorowy umysł, nie wyjaśniając nawet dokładnie, czym jest komunizm.
Ten rodzaj ignorancji i dezorientacji sprawił, że wszyscy niezadowoleni z efektów transformacji ustrojowi łatwo zostali przejęci przez obóz Georgescu. Ruszyli do urn wyborczych i wysłanie ich do urn wyborczych w przekonaniu, że głosowali za krajem. Stało się to w kontekście, w którym autentyczny komunizm oznaczałby więcej patriotyzmu niż suwerenizm proponowany przez faszystów.
Jeśli nie spojrzymy naszej historii w twarz po 35 latach wychowania w antykomunizmie, ryzykujemy, że staniemy się ofiarami innej ideologii. Kończąc kinem, od którego zaczęliśmy, ideologia ta rzeczywiście rzuci nas na łopatki. Jak ujęliby to bohaterowie hollywoodzkich filmów akcji (w których czasami mamy wrażenie, że żyjemy), zanim nawet zorientujemy się, co nas uderzyło.
Subskrybuj kanał Cross-border Talks! Subskrybuj stronę projektu na Facebooku i Twitterze! Zajrzyj na nasz kanał na Telegramie i do newslettera Substack!
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj zespół Cross-Border Talks lub postaw nam wirtualną kawę!