Drobnoburżuazyjna utopia Călina Georgescu
Cztery lata temu rumuńskie sondażownie najpierw nie potrafiły przewidzieć sukcesu nacjonalistycznej partii AUR. Tym razem, podczas pierwszej tury wyborów prezydenckich, zaliczyły jeszcze większą wpadkę: nikt nie przewidział, że pierwszą turę wyborów prezydenckich w Rumunii w ostatnią niedzielę listopada wygra skrajnie prawicowy kandydat Călin Georgescu, zdobywając prawie 23% głosów. W drugiej turze 8 grudnia zmierzy się on z inną prawicową kandydatką, Eleną Lasconi z neoliberalnej partii USR. Pojawiając się znikąd, bez poparcia żadnej z głównych partii politycznych, Georgescu zszokował komentatorów. Teraz gorączkowo próbują wyjaśnić zagadkę: jak to było możliwe?
Dominujące wyjaśnienia liberalnej prawicy koncentrują się, jak zwykle, na czynnikach, które są w najlepszym razie drugorzędne, przyspieszające, a nie podstawowe. Mowa o wpływie internetu (konkretniej TikToka), Cerkwi, o rzekomej ingerencji Rosji (prawdopodobnej, ale jak dotąd nieudowodnionej). Całkowicie pomija to znaczenie prawicowej polityki gospodarczej ostatnich trzech dekad. A to ona stworzyła idealne warunki dla antyestablishmentowego kandydata. Prawicowa polityka gospodarcza, czyli masowe prywatyzacje, zaniżone opodatkowanie bogatych, polityka niskich płac, erozja praw socjalnych, niedofinansowanie usług publicznych. Na nieszczęście dla rumuńskiej demokracji, Lasconi popiera właśnie taką politykę. Czy to Brecht powiedział, że łono faszyzmu jest zawsze płodne, dopóki żyjemy w kapitalizmie?
Lewicowi komentatorzy zwrócili jednak uwagę na te powiązania między neoliberalizmem a wzrostem popularności skrajnej prawicy, wskazując, że głosy antysystemowe pochodziły od zmarginalizowanych grup społecznych. Georgescu osiągnął szczególnie dobre wyniki wśród młodych ludzi z wykształceniem średnim (31%), kategorii społecznej najbardziej narażonej na niepewność zatrudnienia i brak dostępu do mieszkań. Według najnowszych badań socjologicznych młodzi ludzie są również coraz bardziej sceptyczni wobec systemu demokratycznego. 41% z nich uważa, że powinniśmy mieć silnego przywódcę, „który nie zawraca sobie głowy parlamentem i wyborami”.
Po 1989 r. liberalna demokracja szła w parze z neoliberalizmem w gospodarce, a niepowodzenie tej ostatniej w tworzeniu obiecanych standardów życia – co oznacza więcej niż wzrost PKB – osłabiło legitymację obu.
Stosunkowo niskiego poparcia dla demokracji nie można oddzielić od powszechnego niezadowolenia z obecnych warunków materialnych i chronicznej beznadziei na ich poprawę. Ludzie są rozczarowani nie tylko teraźniejszością, ale także perspektywami na przyszłość, co dodatkowo zaostrza apetyt na radykalne rozwiązania.
Ponadto Georgescu zdobył ponad 43% głosów diaspory, składającej się w dużej mierze z ludzi, którzy ciężko pracują w trudnych warunkach – ludzi zmuszonych do emigracji ekonomicznej, którzy doświadczyli dyskryminacji w krajach przyjmujących. Być może odnajdują oni nieco utraconej godności w bombastycznej nacjonalistycznej retoryce, która obiecuje uczynić Rumunię „dumnym i silnym” krajem. Jest to tendencja coraz bardziej powszechna na całym świecie, ale szczególnie w Europie Środkowej i Wschodniej. Migranci zarobkowi, rozczarowani zarówno krajem macierzystym (który zmusił ich do wyjazdu), jak i krajem przyjmującym (który nie w pełni ich akceptuje), widzą w nacjonalistycznych politykach narzędzie, za pomocą którego mogą wyrazić to rozczarowanie. Ale znowu – podstawowym problemem jest społeczno-ekonomiczny wpływ kapitalistycznej odbudowy po 1989 r., brutalny proces, który zniszczył losy i społeczności, wypędzając miliony ludzi z kraju i skazując kolejne miliony na beznadziejną niepewność, która wpływa na wszystkie aspekty życia społecznego w Rumunii.
Te obiektywne realia nie mogły nie znaleźć odzwierciedlenia w powszechnej świadomości. Ankieta przeprowadzona kilka lat temu wykazała między innymi, że
ponad 90% Rumunów chce, aby państwo finansowało projekty tworzące miejsca pracy, około 80% chce, aby państwo inwestowało więcej w usługi publiczne i ograniczanie ubóstwa, a 73% uważa, że państwo powinno w większym stopniu uwzględniać potrzeby pracowników niż pracodawców.
Rumunia ma więc duży potencjalny lewicowy elektorat, przynajmniej w kwestiach społeczno-gospodarczych. Jednak wobec braku lewicowej partii o szerokim zasięgu społecznym, zdolnej do prowadzenia masowej kampanii wokół tych kwestii (nie tylko w okresie poprzedzającym wybory, ale zwłaszcza między wyborami), część tego elektoratu zostanie uwiedziona przez reakcyjnych kandydatów „antysystemowych”, którzy obiecują zmianę status quo, niezależnie od tego, jak mglista może ona być.
Jednocześnie jednak nie należy przeceniać popularności Georgescu wśród klasy ludowej. Zdobyte ponad 400 000 głosów uzyskanych w diasporze to mniej niż 10% rumuńskich wyborców przebywających za granicą. Co więcej, frekwencja w tych wyborach, około 52%, spośród wszystkich wyborów prezydenckich od 1989 roku była niemalże najniższa – gorzej było tylko raz. Innymi słowy, prawie połowa uprawnionych wyborców nie uznała żadnego kandydata za inspirującego na tyle, by poprzeć go przy urnie wyborczej.
Powszechnym błędem wśród politologów i komentatorów głównego nurtu, także na lewicy, jest przecenianie roli, jaką odegrali „porzuceni ” odegrała w powstaniu skrajnej prawicy. Jest to błąd zrodzony z pluralistycznych, liberalnych założeń o centralnym znaczeniu aktu wyborczego w kapitalistycznej demokracji. Założenia te ignorują strukturalną i nieproporcjonalnie dużą władzę, jaką pewne klasy społeczne mają nad innymi zarówno pod względem gospodarczym, jak i politycznym.
Skupienie się niemal wyłącznie na analizie profilu wyborców skrajnej prawicy, podzielane obecnie przez wielu członków rumuńskiej lewicy, grozi zaciemnieniem klasowego charakteru skrajnej prawicy, a w szczególności elit, które ją prowadzą i/lub finansują. Od Orbána po Trumpa i od Meloni po Bolsonaro, skrajna prawica jest, pomimo swojej populistycznej i antyelitarnej retoryki, politycznym narzędziem pewnych uprzywilejowanych grup społecznych, które chcą mieć większy wpływ na politykę. Jak argumentowałem tutaj, siły prawicowego populizmu mają tendencję do reprezentowania interesów tych części klas kapitalistycznych, które albo czują, że ich hegemoniczny status jest zagrożony (przemysł paliw kopalnych), albo uważają, że mają więcej do stracenia niż do zyskania dzięki neoliberalnej globalizacji (kapitał krajowy w krajach peryferyjnych). Jest to walka o hegemonię między rywalizującymi frakcjami elit. Przypadek Georgescu nie stanowi wyjątku od tego globalnego zjawiska, ani nie można go zrozumieć w oderwaniu od niego.
Jego eklektyczna ideologia i dziwaczne wywody na egzotyczne tematy mają tendencję do rozmywania społeczno-ekonomicznej agendy, którą przedstawia. Część liberalnych komentatorów zarzuca niespójność jego wizji społeczno-gospodarczej. Tymczasem wizja Georgescu jest w rzeczywistości bardziej konsekwentna niż wizja większości kandydatów. Jego manifest nie pozostawia wątpliwości co do interesów klasowych, które chce promować:
„Mała i średnia własność musi być promowana, chroniona i wspierana jako priorytet. Nie będziemy mieli do czynienia z państwem-nianią, które będzie redystrybuować bogactwo w sposób egalitarny, zgodnie z modelem socjalistycznym, ale z rozprzestrzenianiem się stowarzyszeniowych form własności produkcyjnej (nad ziemią, narzędziami, zasobami edukacyjnymi) i łatwym dostępem do taniego kapitału. Sukces gospodarczy suwerenistyczno-dystrybutystycznej Rumunii będzie opierał się przede wszystkim na kapitalizacji drobnych producentów”.
Ekonomiczna wizja Georgescu jest w rzeczywistości drobnomieszczańską utopią – krajem małych i średnich przedsiębiorców, na wsi i w mieście.
W tej wizji ani klasa robotnicza, ani wielki kapitał (rumuński czy zagraniczny) nie wydają się mieć żadnej wyraźnej roli do odegrania. To nie jest bezklasowe społeczeństwo komunistów, ale społeczeństwo jednej klasy – narodowej drobnej burżuazji.
Co więcej, Georgescu proponuje ograniczenie jednolitej stawki podatkowej do 10%, w tym obniżenie podatku od zysków przedsiębiorstw, która obecnie wynosi 16%. Miałaby ona spaść do poziomu zaledwie 2% dla firm o rocznych obrotach powyżej 1 miliona euro. Inne ulgi podatkowe zostałyby zaoferowane przedsiębiorstwom rolnym. Nie wiadomo, skąd miałyby pochodzić środki na pokrycie nieuchronnej w takiej sytuacji dziury budżetowej. Georgescu przyznaje to wprost, opowiadając się za „natychmiastową redukcją aparatu państwowego poprzez przeniesienie go (sic!) do sektora prywatnego”. Chociaż państwo miałoby posiadać co najmniej 51% udziałów we „wszystkich zasobach naturalnych eksploatowanych na terytorium Rumunii”, zasoby te nie powrócą do własności publicznej, ale nadal będą podporządkowane logice zysku.
Tak więc, w przeciwieństwie do tego, czego chce większość rumuńskiego elektoratu, a najprawdopodobniej nawet jego własny elektorat, w programie Georgescu nie znajdziemy nic na temat zwiększenia wynagrodzeń i emerytur (wciąż najniższych w UE); nic na temat poprawy praw pracowniczych; nic na temat regulacji rynku nieruchomości i budowy przystępnych cenowo mieszkań dla zwykłych ludzi; nic na temat infrastruktury, której Rumunia pilnie potrzebuje; nic na temat regulacji rynku energii lub rynku finansowego, które w ostatnich latach przyniosły Rumunii rekordowe zyski. Jest to prawicowy program gospodarczy w służbie wiejskiej i drobnomieszczańskiej burżuazji, która obecnie nie czuje się wystarczająco reprezentowana politycznie.
Wiosną ubiegłego roku Georgescu został wybrany na przewodniczącego nowo utworzonej partii Sojusz Przedsiębiorców i Rolników (choć nie jest jasne, czy nadal pełni tę funkcję). Samookreślenie partii jako „reakcji społeczności biznesowej na niewłaściwy sposób rządzenia przez polityków” oddaje drobnomieszczański gniew napędzający projekt polityczny Georgescu.
Na poziomie strukturalnym drobnomieszczaństwo jest klasą społeczną uwięzioną między młotem a kowadłem: z jednej strony klasa robotnicza, która chce lepszych płac i praw; z drugiej strony wielki biznes, który nieustannie grozi wyparciem drobnych biznesów z rynku i otrzymuje preferencyjne traktowanie ze strony państwa. W czasach kryzysu, gdy małe i średnie przedsiębiorstwa upadają, a establishment polityczny nie przychodzi im z pomocą, drobnomieszczaństwo mobilizuje się politycznie w kierunku reakcyjnym, widząc wrogów zarówno w klasach podporządkowanych, jak i w państwie na usługach wielkiego biznesu. Stąd antypaństwowy wymiar programu Georgescu (oraz AUR i USR). Jeden z jego klipów na TikTok jest pod tym względem wymowny. Padają w nim słowa: „Czy wiesz, ile firm zamyka się każdego dnia? W samym Bukareszcie co miesiąc zamyka się 1500; oczywiście wszystkie z nich są rumuńskie, zagraniczne to korporacje, które z kolei nie płacą podatków i deklarują zerowy zysk”.
Tak więc, jak słusznie zauważa analiza Grupy Akcji Socjalistycznej,
„Dojście do władzy Călina Georgescu i skrajnej prawicy opiera się na szeregu obiektywnych zjawisk, z których jednym z najważniejszych jest wywłaszczenie drobnej i średniej burżuazji przez ponadnarodowy kapitał. Te burżuazyjne warstwy, stale zagrożone proletaryzacją, zaczynają postrzegać burżuazyjne państwo narodowe jako barierę dla najbardziej drapieżnych działań ponadnarodowego kapitału monopolistycznego. Poprą politycznie każdego, kto zaproponuje serię interwencjonistycznych i protekcjonistycznych środków, które mogą opóźnić ich wywłaszczenie – a to właśnie robi skrajna prawica”.
Oczywiście projekt polityczny o aspiracjach hegemonicznych nie może opierać się na jednej klasie społecznej, ale na sojuszu różnych klas i frakcji klasowych.
W tym przypadku wydaje się, że mamy do czynienia z koalicją między nieuprzywilejowanymi (zwłaszcza wśród młodzieży i diaspory) a krajowym drobnomieszczaństwem.
Na dokładną analizę struktury wyborców stojących za Georgescu trzeba jeszcze będzie poczekać. Na razie istnieją pewne niepotwierdzone dowody na to, że korzysta on również ze wsparcia niektórych frakcji tajnych służb (nadmiernie rozbudowanych i nadmiernie finansowanych przez wszystkie rządy po 1989 r., i to jest ważny problem, o którym manifest Georgescu nic nie mówi) lub biznesmenów blisko związanych z rosyjskim kapitałem (powiązania gospodarcze, które znajdujemy również w przypadku reżimu Orbána).
Sam Georgescu ma jednak doświadczenie zawodowe związane z prozachodnimi instytucjami rządowymi i międzyrządowymi, takimi jak Narodowe Centrum Zrównoważonego Rozwoju i Globalny Instytut Zrównoważonego Rozwoju ONZ. Co zatem oznacza jego „suwerenistyczny” zwrot?
Być może odpowiedź jest łatwiejsza do znalezienia w życiorysie i karierze jego żony, Cristeli Georgescu, zagorzałej zwolenniczki jego projektu politycznego. Po 15-letniej karierze w rumuńskim oddziale Citibanku (czwartego co do wielkości banku w USA), gdzie doszła do rangi wiceprezesa, Cristela Georgescu przekwalifikowała się i jest obecnie drobnym przedsiębiorcą w obszarze „naturalnej opieki zdrowotnej”. Wydaje się, że czas tej zmiany zbiegł się z decyzją banku z 2012 r. o drastycznym ograniczeniu działalności w Rumunii. Być może ta zmiana kariery nie była tak dobrowolna, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. W końcu drobna burżuazja jest podatna nie tylko na proletaryzację. Do tej klasy trafiają też zdegradowani członkowie burżuazji kompradorskiej – społecznej kasty ludzi, którzy w swoim kraju pośredniczą w interesach wielkiego kapitału zagranicznego. W Polsce, na przykład, wzrost nacjonalistycznej prawicy (Prawo i Sprawiedliwość) w poprzedniej dekadzie był w znacznym stopniu wspomagany przez kompradorskich bankierów wściekłych na to, że lokalne oddziały zachodnich banków nie oferują korzystnych kredytów dla krajowych firm.
Tak więc, poza analizą retoryki i profilowaniem psychologicznym, musimy lepiej zrozumieć siły społeczne, które wspierają Georgescu i mogą skorzystać na jego sukcesie. To właśnie w tym sojuszu pozbawionych praw wyborczych elit, które chcą przejąć władzę polityczną, leży istota projektu politycznego nacjonalistycznej prawicy. Tu też znajduje się źródło potencjalnego antidotum: sprzeczność między rzeczywistymi problemami zwykłych ludzi, którzy głosują na Georgescu, a klasowymi interesami elit, które on faktycznie reprezentuje.
Drobnomieszczańska utopia człowieka z ćwierć milionem euro w banku nie jest antysystemową alternatywą, której potrzebuje najbiedniejszy i dotknięty największymi nierównościami społecznymi kraj w UE.
Subskrybuj kanał Cross-border Talks! Subskrybuj stronę projektu na Facebooku i Twitterze! Zajrzyj na nasz kanał na Telegramie i do newslettera Substack!
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj zespół Cross-Border Talks lub postaw nam wirtualną kawę!