Dwadzieścia lat temu zaczęła się wojna w Iraku
„Kłamstwo i złamanie prawa międzynarodowego” – krótko i trafnie podsumowuje sens tamtych wydarzeń polska edycja Deutsche Welle. Dwadzieścia lat później, niczym wyrzut sumienia, na polsko-białoruską granicę wciąż trafiają migranci z Bliskiego Wschodu, który mieliśmy demokratyzować. Ale ten wyrzut sumienia jest zagłuszany.
W 2023 r. nikt nie ma już prawa mieć złudzeń, jaki jest bilans amerykańskiej interwencji w Iraku: od 200 tys. do nawet miliona zabitych, zniszczenie struktur irackiego państwa, zdestabilizowanie Bliskiego Wschodu. Pod sztandarem szerzenia demokracji szerzono zniszczenie. Pod hasłami walki z terroryzmem dostarczono ekstremistom paliwa – wiele już opracowań powstało o tym, jak byli wojskowi i funkcjonariusze partii Ba’ath zasilili szeregi Państwa Islamskiego. Obrazy z Abu Ghraib i innych amerykańskich więzień rozpaliły niechęć do zachodu, której łatwo ugasić się nie da. I tak, w pierwszej chwili wielu Irakijczyków cieszyło się z obalenia dyktatury Saddama Husajna i z satysfakcją poszło do demokratycznych wyborów. Ale kiedy zamiast obiecanego dobrobytu nastąpiły chaos i bezprawie, słusznie poczuli się oszukani. Oszukana została też opinia publiczna na całym świecie, którą przekonywano, że dowody na iracką broń masowego rażenia są niepodważalne. Dziś wiemy już, ile kłamstw w tej sprawie wypowiedziano i wydrukowano. Wiemy też, że główni kłamcy i główni architekci wojny nie zostali pociągnięci do odpowiedzialności i możemy być niemalże pewni, że nie zostaną.
Kiedy polscy żołnierze ruszali do Iraku, polskie media kipiały entuzjazmem:
oto „nasi chłopcy” nauczą się nowoczesnej wojny, zrobią coś dobrego dla świata, a i polskie państwo dostanie swój kawałek tortu przy podziale kontraktów i inwestycji w lepszym, powojennym Iraku. Niestety najpoważniejszą „inwestycją” związaną z Polską okazało się tajne więzienie CIA dla domniemanych terrorystów, zlokalizowane na terytorium naszego kraju. Jak podsumowało Amnesty International:
Pozwoliliśmy, żeby na terytorium Polski w okrutny sposób torturowano ludzi, którym do tej pory nie udowodniono winy, łamiąc przy tym Konstytucję i wszelkie standardy, stając się antybohaterem międzynarodowej afery, żeby na końcu zaśpiewać: „Polacy, nic się nie stało!”.
Kiedy Państwo Islamskie zdobyło całe regiony Iraku, już się tym krajem nie przejmowaliśmy. Kiedy uchodźcy z Bliskiego Wschodu ruszyli do Europy, polscy prawicowi politycy straszyli opinię publiczną „nadchodzącymi terrorystami”, wygodnie pomijając nasz własny wkład we wzrost antyzachodniego ekstremizmu.
W 2022 r. uchodźcy z irackimi paszportami byli w pewnym momencie większością wśród usiłujących przekroczyć białorusko-polską granicę.
Niektórzy sprzedali w kraju wszystko, co mieli, by spróbować dostać się do Europy. Byli wypychani z powrotem na Białoruś, wyrzucani. Nieliczni, którzy zdołali złożyć w Polsce wniosek o ochronę międzynarodową, często po kilka-kilkanaście miesięcy czekają w ośrodkach detencyjnych na jakąkolwiek decyzję w swojej sprawie. Część zostałaby już dawno deportowana, gdyby nie postawa władz Iraku, odmawiających przyjęcia swoich obywateli.
Idą do Polski, próbują dostać się do Europy Irakijczycy, Syryjczycy, a także Afgańczycy, ofiary innej „wojny o demokrację”. Pierwszym odruchem polskich władz – ale przecież nie tylko polskich – jest zamknięcie granicy, wyrzucenie za mur, odwrócenie oczu od tego, jak błąkają się po granicznych lasach, jak umierają z wychłodzenia czy wyczerpania. Jeśli jakimś cudem migrantowi z Iraku uda się złożyć wniosek o ochronę międzynarodową, nie wystarczy, że opisze, jak nie da się żyć w kraju pozbawionym podstawowej infrastruktury, rozdzieranym wewnętrznymi konfliktami. Brak wody pitnej, brak pracy i to, że każdego dnia możesz, choćby przypadkowo, stracić życie, to jeszcze nie przesłanki, by udzielić pomocy.
Wojna w Iraku miała dać Polsce doświadczenie militarne, zwiększone zaufanie amerykańskich sojuszników i kontrakty dla naszych firm. Nie było mowy o żadnym braniu odpowiedzialności za jej ofiary. W tym polscy politycy są konsekwentni. Nie biorą odpowiedzialności. W najlepszym razie możemy od nich usłyszeć, że musimy walczyć z „nielegalną migracją” – tu polecam rozmowę Cross-Border Talks z ekspertką migracyjną, która tłumaczy, dlaczego żadna osoba uciekająca z Bliskiego Wschodu nie może mieć nadziei na „legalny przyjazd” do Europy.
Tak jak nie wiemy dokładnie, ile dokładnie było cywilnych, irackich ofiar wojny, nie wiemy również, ilu migrantów z regionu, który tak dzielnie „demokratyzowaliśmy”, zmarło na polsko-białoruskiej granicy. Byłoby tych śmierci jeszcze więcej, gdyby nie aktywiści, wolontariusze, odważni mieszkańcy wschodniej Polski, niosący doraźną pomoc migrantom. Wbrew propagandzie prawicowego rządu, który migrantów z Bliskiego Wschodu nie opisuje inaczej niż jako terrorystów i zagrożenie dla bezpieczeństwa. Cynizm nie zna granic: straszenie migrantami jest dla polskiej prawicy jednymi z narzędzi pozyskiwania poparcia społecznego, i to narzędzi skutecznych. Przyznać, że polski udział w amerykańskiej inwazji przyczynił się do wybuchu kryzysów migracyjnych i humanitarnych? Nigdy!
W dniu 20. rocznicy wojny szukam w polskich mediach wypowiedzi ludzi, którzy niegdyś zdecydowali o polskim zaangażowaniu. Premier Leszek Miller i prezydent Aleksander Kwaśniewski są nadal osobami publicznymi.
Zwłaszcza Kwaśniewski cieszy się pewną estymą nie tylko wśród socjaldemokratycznych wyborców. Kilkanaście dni temu polscy socjaldemokraci z dumą przypominali zresztą, że to za jego prezydentury Polska weszła do NATO, a zatem, jak podnosili, zapewniła sobie bezpieczeństwo w kontekście odrodzenia imperialnej Rosji.
Nie znajduję nowych refleksji obu polskich architektów wojny. Natychmiast trafiam za to na ich archiwalne wypowiedzi – z okresu, gdy wojna jeszcze trwała, jak i sprzed kilku lat, kiedy jej bilans był już raczej jasny.
– Zbliżanie się do końca konfliktu w Iraku oznacza, że to koalicja miała rację, a nie ci, co pozostali obok – powiedział w kwietniu 2003 r. Kwaśniewski.
– Jestem pewien, że Polska wysyłając wojska do Iraku w 2003 roku, podjęła słuszną decyzję – powtarzał w 2016 r. Leszek Miller. Pozwolił sobie też na refleksję natury ekonomicznej, przepełnioną niejakim żalem – i nie był to żal z powodu śmierci ludzi, jakiego moglibyśmy się spodziewać po nominalnym socjaldemokracie.
Polski udział w misji irackiej kosztował nieco ponad 800 mln złotych. Nasze firmy zdołały sprzedać do tego kraju usługi i towary za 410 mln dolarów. Bilans jest więc dodatni, ale liczyliśmy na wiele więcej. Polskie firmy i przedsiębiorcy nie kwapili się jednak specjalnie, by podjąć konkretne działania. Obawiali się ryzyka i niestabilnej sytuacji, biznes nie lubi tego rodzaju rynków.