Kto broni demokracji we Francji? Związki zawodowe!
Kiedy Emmanuel Macron walczył o prezydenturę, przedstawiał się jako obrońca demokracji. Sugerował, że każdy, komu bliskie są wolność, równość i braterstwo, powinien go poprzeć, choćby niechętnie, ale jednak, mając na uwadze wyższy cel – powstrzymanie pochodu skrajnej prawicy. Nie minął nawet rok i Macron daje każdemu, kto chce się czegoś nauczyć, lekcję anty-demokracji. Nie pierwszą zresztą.
Bo jedno się zgadza: Francja roku 2023 jest faktycznie areną walki o demokrację. Areną cokolwiek niedostrzeganą przez czołowych międzynarodowych orędowników państwa prawa, którzy nadal skupiają się na piętnowaniu nadużyć rządów Polski czy Węgier. I chociaż ich krytyka pod adresem Budapesztu i Warszawy ma podstawy, to przecież prawdziwy demokrata, jeśli traktuje serio swoje słowa o wartościach, w takim samym stopniu powinien być zmartwiony stanem „starej, dojrzałej, modelowej” demokracji we Francji.
Demokracja znaczy wszak władza ludu – i francuski lud domaga się właśnie, głośno, wyraźnie i jednoznacznie, aby uwzględniono jego głos przy podejmowaniu decyzji, nie tylko pozwolono mu wypowiedzieć się w sprawie, która dotyczy wszystkich obywatelek i obywateli, ale też by tę wypowiedź wzięto pod uwagę.
11 marca jest siódmym dniem wielkich, masowych, ogólnokrajowych protestów przeciwko podwyższeniu wieku emerytalnego. Pierwszego dnia tych protestów demonstrowały 2 mln ludzi. Dnia szóstego, tj. 7 marca, na ulice wyszło 3,5 mln osób.
Opór nie słabnie, a w sondażach przeciwnicy reformy mają niemalże większość kwalifikowaną: 65 proc. Francuzek i Francuzów jest przeciwko zmianom. Tyle samo jest zdania, że uliczne demonstracje to już za mało, a przeciwko pomysłom Macrona powinno się najzwyczajniej w świecie zastrajkować, sparaliżować kraj. Pokazać bogatym, którzy przepychają reformę, co się stanie, kiedy pracujący pracować przestaną.
65 proc. to więcej, niż dostał Macron nawet w II turze wyborów prezydenckich, o pierwszej nie wspominając. Jeśli porównamy ten odsetek z odsetkiem Francuzów, którzy w innym sondażu oceniają pozytywnie politykę prezydenta i premier Elisabeth Borne, efekt będzie tym bardziej druzgocący: o działaniach Macrona dobrze myśli 25 proc. zapytanych, o Borne, która reformę emerytur firmuje swoim nazwiskiem, 21 proc.
Co robi „obrońca demokracji” z tak jednoznacznie wyrażonym ludowym wotum nieufności? Daje wszystkim chcącym się uczyć lekcję antydemokracji.
Pierwsze dni protestów zwyczajnie przemilczał. W tym samym czasie jego rząd przyspieszał, jak się dało, parlamentarną debatę nad projektem reformy, niemal zupełnie odbierając głos lewicowej opozycji. 10 marca Macron łaskawie raczył odpowiedzieć na list otwarty związków zawodowych, wygłaszając ten sam zbiór komunałów: że system emerytalny jest zagrożony i jeśli wiek emerytalny nie będzie podniesiony, to zostaje albo obniżenie emerytur, albo podwyżka podatków, albo zrzucenie problemu na przyszłe pokolenia.
Tego samego dnia po raz kolejny został puszczony w ruch niesławny artykuł 44.3 francuskiej konstytucji: na jego podstawie Senat, zamiast głosować osobno nad każdą zaproponowaną poprawką do ustawy, zagłosuje tylko raz – nad całością. Rząd nie raczy zatem ani wziąć pod uwagę krytyki ze strony zwykłych wyborców, ani wysłuchać głosu ich parlamentarnych przedstawicieli.
Czy na tym ma polegać obrona demokracji? Czy to w ogóle ma jeszcze coś wspólnego z demokracją?
Jeśli ktoś we współczesnej Francji w ogóle demokracji broni, to są to związki zawodowe.
Federacje o różnych orientacjach politycznych, różnie zapatrujące się na kwestie kapitalizmu i podziału dóbr, ale teraz zjednoczone wspólną sprawą. To związki mobilizują do walki i przywracają ludziom nadzieję, że ich polityczne zaangażowanie ma w ogóle znaczenie. A warto pamiętać, że do ostatnich wyborów prezydenckich i parlamentarnych miliony uprawnionych do głosowania po prostu nie poszły. Bo zbyt dobrze pamiętali, jak głosowali na lewicę, a dostawali neoliberalne rozwiązania. Jak popierali „nowe twarze”, a potem boleśnie odczuwali ich „nowatorską politykę”.
To na związkowych demonstracjach, a także w przemówieniach polityków lewicowej koalicji NUPES, przypomina się sprawy podstawowe: że dla tysięcy Francuzów wykonujących fizyczne, wyczerpujące, gorzej płatne prace ta reforma oznacza dosłownie pracę do śmierci. 25% najuboższych mieszkańców Francji w ogóle nie dożywa do dzisiejszej, przyznawanej w wieku 62 lat emerytury. W wieku 61 lat 25% osób nie ma natomiast ani pracy, ani emerytury. Już wegetują w ubóstwie, a po zmianach ich sytuacja stanie się jeszcze bardziej rozpaczliwa.
To związki zawodowe wszelkimi siłami próbują dziś ratować rządy ludu, które gwarantują minimum bezpieczeństwa socjalnego wszystkim, a przynajmniej do tego dążą. Macron nie ratuje nawet pozorów, nawet instytucji liberalnej demokracji. Nadużywanie artykułu 44.3 i zerowy dialog społeczny – tak nie wyglądają nawet pozory pluralizmu i władzy ludu. To autorytaryzm, z utrzymaniem pewnych elementów parlamentarnej, pustej etykiety, dopóki oczywiście nie przeszkadza to realizowaniu celów zasadniczych.
Tak wygląda po prostu realizowanie klasowego interesu środowisk biznesowych, które pomogły Macronowi wykreować się na „nową jakość w polityce” i dojść do władzy. O żadną demokrację, żadne wdrażanie rozwiązań korzystnych dla wszystkich nigdy tu nie chodziło.
Systemowi emerytalnemu zagraża przede wszystkim to, że rząd bez problemu ugina się przed dyktatem europejskich władz i środowiska biznesowego oraz stawia sobie za cel drastyczne ograniczenie wydatków socjalnych
– ocenia cały projekt reformy ekonomista Henri Sterdyniak z OFCE, ośrodka badawczego przy Instytucie Nauk Politycznych w Paryżu.
Nic już tu więcej dodawać nie trzeba. Te słowa specjalisty są najlepszym podsumowaniem, o co toczy się walka. Życzyć można tylko odwagi prawdziwym obrońcom francuskiej demokracji. Oni już przeszli do historii – ale w interesie nas wszystkich jest, by przeszli jako zwycięzcy.