Europa – kiedyś twierdza, teraz loch
Zamiast naciskać na przyspieszenie procedur i otwieranie granic, czy też wypracowywanie innych rozwiązań, rządy i organizacje prowadzące centra detencyjne dla migrantów skupiły się na utrzymaniu przepełnionych ośrodków, w których panują złe warunki bytowe. Jest to zresztą wykorzystywane do odstraszania kolejnych uchodźców. Utrzymywanie ośrodków wywołuje w społeczeństwie ciągły stan zagrożenia i fałszywe przekonanie, że ci, którzy prowadzą obozy, kontrolują sytuację i starają się chronić społeczeństwo.
Kiedy obóz Moria na wyspie Lesbos w Grecji został zniszczony przez pożar we wrześniu 2020 roku, w samym środku pandemii Covid-19, Ylva Johansen, komisarz ds. wewnętrznych Komisji Europejskiej stwierdziła, że kolejnych obozów takich jak Moria już nie będzie.
Przez następne kilka dni i tygodni, ludzie, którzy do tej pory przebywali w Centrum Identyfikacyjnym i Recepcyjnym Moria – często nazywanym „piekłem” – zostali przeniesieni do innych obozów w całej Grecji. Niektórzy trafili do miejsca w pobliżu, gdzie powstał nowy obóz Moria. Rok później nadal tam mieszkają. Inne osoby przeniesiono do obozów na stałym lądzie, w tym do obozu Diavata, który jeden z mieszkańców określił jako więzienie. – W nocy, kiedy patrzę poza druty kolczaste wokół obozu, zdaję sobie sprawę, jak bardzo moje życie tutaj różni się od życia innych. Mogę tylko patrzeć na piękno świateł miasta z daleka, nie wiedząc, jak długo tu zostanę – powiedział ten uchodźca.
W latach 2020 i 2021, gdy uwaga świata skupiona była na pandemii Covid-19, władze w całej Europie skupiły się na ciągłym umacnianiu granic, zwiększaniu bezpieczeństwa i nadzoru oraz ustanawianiu kolejnych ograniczeń wolności obywatelskich.
Imigranci – ale i imigracja jako zjawisko – są w dalszym ciągu kryminalizowani, wpychani do nowych, ściśle strzeżonych ośrodków, otoczonych podwójnymi ogrodzeniami z drutu kolczastego lub murami, położonych w odizolowanych miejscach.
Te nowe obiekty są finansowane przez UE i budowane przez władze lokalne przy współpracy z Międzynarodową Organizacją Migracji (IOM), główną organizacją zajmującą się „zarządzaniem migracjami”. Bardzo podobny scenariusz powtórzył się nie tak daleko od obozu Moria – w Bośni i Hercegowinie, gdzie od czerwca 2018 roku IOM przejęła wiodącą rolę w „zarządzaniu migracją”. Częścią jej zadań jest tworzenie „tymczasowych ośrodków zakwaterowania”, a także pomoc dla państwowego systemu bezpieczeństwa i ochrony granic, który ma własne podobne centra.
Celem tego tekstu jest przedstawienie sytuacji migrantów w Grecji i w Bośni w czasie trwania pandemii.
Ze względu na swoje położenie geograficzne, ale także na fakt, że można je uznać za państwa słabe, oba kraje stały się ważnym elementem polityki granicznej UE, realizowanej poprzez szereg porozumień, w których ważną rolę odgrywają wspomniane „ośrodki zakwaterowania”. Złe warunki bytowe, brak praw i swobód czy zwyczajna dehumanizacja mieszkańców to codzienność w tych miejscach. Coraz bardziej przypominają one obozy koncentracyjne. Tak skonstruowana polityka nieuchronnie kojarzy nam się z jednymi z najmroczniejszych kart historii świata.
Grecja: Ukrywanie ludzi za wysokimi murami
Poczucie zamknięcia staje się nie do wytrzymania. Nasze oczy nie są w stanie dostrzec świata zewnętrznego. Ludzie przejeżdżają obok obozu samochodami każdego dnia. Zastanawiam się, czy oni też mają podobne opresyjne poczucie, że trzyma się ich w niewiedzy o tym, co dzieje się w obozie za murami. Z mojego okna widzę mur, trzymetrowy mur. Ten obraz pozostanie w mojej głowie na zawsze, przypominając mi, że zostałam zmuszona do życia jako więzień, za tym murem.
Relacja Parwan Amiri, uchodźczyni z Afganistanu mieszkającej w obozie Ritsona w Grecji.
Parwan Amiri, 17-latka z Afganistanu, przybyła ponad trzy lata temu wraz z rodziną na wyspę Lesbos w Grecji w nadziei na znalezienie bezpiecznego schronienia. Niestety, było to już po tym, gdy UE zawarła umowę z Turcją, która znacznie spowolniło proces przyznawania azylu, pozostawiając dziesiątki tysięcy osób w zamknięciu w ośrodkach dla uchodźców. Właśnie w takiej niepewnej, skrajnie niestabilnej sytuacji była rodzina Amiri na początku pandemii 2020 r. Krótko potem zostali przeniesieni z wyspy na stały ląd, do obozu Ritsona, na północ od Aten. W 2021 r. obóz ten stał się pierwszym ośrodkiem w Grecji otoczonym trzymetrowym murem. Rząd ogłosił, że mury zostaną zbudowane wokół 24 obozów na stałym lądzie. W tym samym czasie obiekty na wyspach miały zastąpić „wielofunkcyjne centra recepcji i identyfikacji (MPRIC)”. Są to obiekty zamknięte, ściśle strzeżone. Pierwsze takie miejsce zaczęło działać we wrześniu 2021 r. na Samos i może pomieścić ok. 3 tys. osób. W listopadzie uruchomiono dwa kolejne na Leros i Kos. W każdym z ośrodków znajdują się pomieszczenia dla osadzonych otoczone trzema rzędami drutu kolczastego i wyposażone w zaawansowany system nadzoru.
Podczas ceremonii otwarcia ośrodków na Leros i Kos, Margaritis Schinas, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej, nazwał ten dzień „historycznym”, opisując MPRIC jako „kolejny namacalny dowód niepodzielnej europejskiej solidarności z Grecją”. Budowa i zarządzanie tymi miejscami odbywa się pod nadzorem Organizacji ds. Migracji, która twierdzi, że wszystko odbywa się „zgodnie z międzynarodowymi standardami „. Jednakże Dunja Mijatović, komisarz ds. praw człowieka, nie zgodziła się z taką oceną, stwierdzając, że budowa tych ośrodków może „prowadzić do długoterminowego pozbawienia wolności „. Decyzję o budowie MPRIC podjęła KE, która przeznaczyła m.in. 276 mln euro na pięć ośrodków na greckich wyspach poprzez Europejski Fundusz Azylu, Migracji i Integracji. Ponadto UE dostarczyła Grecji drony do patrolowania ośrodków z lotu ptaka, bramki magnetyczne z wbudowanymi kamerami termowizyjnymi w obozach, aparaty rentgenowskie, kamery w punktach wejścia i wyjścia itp.
Montaż takich urządzeń był w planach od dawna, ale to pandemia umożliwiła jego wdrożenie. Jeszcze w 2015 roku UE przedstawiła tzw. „podejście hotspotowe”, które miało pomóc w „zarządzaniu wyjątkowymi przepływami migracyjnymi”. Chodziło o stworzenie awaryjnych ośrodków zakwaterowania na unijnej granicy, w tym na wyspach greckich. Ośrodki te miały służyć rejestracji nowych przybyszów oraz służyć ich krótkoterminowemu zakwaterowaniu. Rok później, w 2016 roku, zawarto porozumienie między UE a Turcją zawarto porozumienie, które miało powstrzymać migrację, co się jednak nie wydarzyło. „Hot spoty” otrzymały nową funkcję: trzymanie ludzi z dala od kontynentu.
Procedury zostały spowolnione. W rezultacie szybko powstały wąskie gardła, w których tysiące ludzi tkwią w zamknięciu całymi latami.
Życie w „hot spotach” stało się nie do zniesienia, ośrodki stawały się przepełnione i niebezpieczne, a warunki życia złe. Niektórzy aktywiści i badacze twierdzą, że owe złe warunki utrzymywano celowo, aby w ten sposób odstraszyć potencjalnych kolejnych przybyszów.
W 2015 roku ośrodki zakwaterowania w całej Europie były otwierane w ramach reakcji na sytuację nadzwyczajną: przybycie znacznej liczby uchodźców, głównie z ogarniętej wojną Syrii. Ludzie przybywali do Europy przez morze z Turcji i dalej przez szlak bałkański, zmierzając do Europy Zachodniej. Powstałe ośrodki miały służyć krótkotrwałemu zakwaterowaniu na etapie wstępnej rejestracji, gdy uruchomiono już procedurę ubiegania się przez konkretną osobę o azyl. W 2016 roku UE wprowadziła m.in. nowe przepisy i regulacje, które ogromnie spowolniły cały proces starań o ochronę międzynarodową. Granice zostały zablokowane, ludzie tłoczyli się w tymczasowych kwaterach. Europa powoli zmieniała się z twierdzy w loch.
W 2018 roku Agencja Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR) stwierdziła, że obozy w Grecji miały zapewnić jedynie tymczasowe zakwaterowanie. Ale zaledwie cztery lata później IOM, której powierzono wiodącą rolę w utrzymaniu tych ośrodków, określiła je jako długoterminowe miejsca zakwaterowania. Koncepcja ta została rozwinięta w czasie pandemii koronawirusa, podczas której więcej uwagi poświęcono nadzorowi niż szczepieniu ludzi przeciwko wirusowi. Liczba zakażonych osób nadal rosła w ciągu następnych kilku dni, ale w międzyczasie nie zrobiono nic, by poprawić warunki w obozie. Wcześniej władze i UE zlekceważyły wezwania ekspertów ds. zdrowia oraz petycję podpisaną przez ponad 35 000 osób z całej Europy, aby ewakuować ludzi z greckich wysp.
Wprowadzona w związku z koronawirusem blokada obejmowała ograniczenie liczby osób, które mogły opuścić obóz do 100 osób na godzinę między 7.00 a 19.00, lub do jednej osoby z rodziny w tym czasie. Wszyscy odwiedzający i organizacje pozarządowe otrzymali zakaz wstępu do obozu przez co najmniej 14 dni. Podobne zasady obowiązywały w innych obozach w całym kraju. Lokalni działacze solidarnościowi próbowali, wraz z ludźmi z obozów, poprawić warunki epidemiczne, instalując punkty mycia rąk, szyjąc i/lub rozdając maski i dostarczając informacje o COVID-19.
W maju 2021 roku, Moria Awareness Team, zorganizowana grupa mieszkańców Morii, wydała publiczne oświadczenie wskazujące, jak COVID-19 wpływa na wiele aspektów życia ludzi:
W grudniu ubiegłego roku opublikowano raport mówiący, że co trzeci uchodźca na Lesbos miał myśli samobójcze, a co piąty próbował targnąć się na swoje życie. Jest to również konsekwencja pandemii. Od zeszłego roku z powodu COVID-19 możemy wychodzić z obozu tylko w określone dni. Powoduje to, że nie możemy pójść do organizacji pozarządowej na prowadzone przez nią zajęcia, ani do sklepu, by kupić jedzenie i inne rzeczy. […]. W zaistniałej sytuacji ludzie są zmuszeni do spędzania większości czasu po wewnętrznej stronie muru, gdzie jesteśmy zależni od tak wielu rzeczy, które wciąż nie są dobre. Wielu z nas zaczyna zapominać, jak wygląda życie na zewnątrz. Ta sytuacja tylko zwiększa nasze problemy ze zdrowiem psychicznym.
Wnioski te potwierdził Międzynarodowy Komitet Ratunkowy (IRC) i inne organizacje zrzeszające lekarzy. Od czasu wprowadzenia blokady w związku z COVID-19, IRC odnotował 66-procentowy wzrost prób samobójczych i innych zachowań autodestrukcyjnych wśród mieszkańców Lesbos. Wśród uchodźców szerzyły się depresja, zespół stresu pourazowego i inne wyniszczające choroby, co stanowiło „skutki uboczne beznadziei i rozpaczy na wschodnich rubieżach Europy”. W wyniku podjętych działań ich występowanie tylko się nasiliło w wyniku podjętych działań. Według raportu „Badania wykazują, jak początek pandemii COVID-19 jeszcze bardziej zaostrzył prześladowanie i tak już bezbronnych osób ubiegających się o azyl i obnażyło wiele wad europejskiego systemu”.
Ponadto Lekarze bez Granic zauważyli, że dzieci przebywające w obozach w Grecji wykazują „zachowania regresywne, takie jak agresja, wycofanie i wtórna enureza [moczenie nocne] lub […] opóźnienia w rozwoju poznawczym, emocjonalnym i społecznym”. Pomimo tych wszystkich ostrzeżeń, UE, Międzynarodowa Organizacja Migracji i rząd grecki zrobiły niewiele, by zareagować na zgłaszane wątpliwości i problemy.
Bośnia i Hercegowina – tam, gdzie państwo nie funkcjonuje
To właśnie oni są ogniskiem rozprzestrzeniania koronawirusa. Mamy sytuację, w której miejscowa ludność nie wychodzi z domu i nie widać jej w centrum miasta, podczas gdy 100 do 200 migrantów porusza się bez problemu. Musimy usunąć ich z ulic.
Fahrudin Radončić, były minister bezpieczeństwa, Bośnia i Hercegowina.
Kilka dni po tej wypowiedzi, 16 marca, Ministerstwo Bezpieczeństwa, odpowiedzialne za kwestie imigracyjne, ogłosiło, że wszystkie „tymczasowe ośrodki zakwaterowania” w Bośni i Hercegowinie (w tym czasie było ich osiem), zostały zamknięte. Oznaczało to, że tylko ograniczona liczba ich mieszkańców mogła w danym czasie wyjść poza teren ośrodka, i to tylko wtedy, gdy musieli zrobić zakupy lub udać się do lekarza poza daną placówką. Jednocześnie policja w całym kraju otrzymała polecenie usunięcia imigrantów z ulic i przeniesienia ich do istniejących ośrodków, co spowodowało przeludnienie centrów. To z kolei oznaczało, że możliwość przestrzegania jakichkolwiek środków zapobiegawczych związanych z pandemią stała się niewielka. W miarę postępu pandemii, środki zostały złagodzone, ale życie ludzi w ośrodkach nie zmieniło się.
W kantonie Una-Sana, położonym w północno-zachodniej części kraju, w pobliżu granicy z UE, ograniczenia swobody przemieszczania się imigrantów zostały wprowadzone jeszcze przed wybuchem pandemii. Wówczas władze lokalne zostały skrytykowane za ten krok przez różne międzynarodowe organizacje oraz organy władzy. Jednak w czasie pandemii sytuacja się zmieniła.
Nowa sytuacja pozwoliła władzom lokalnym w tym małym zakątku kraju zalegalizować kontrowersyjne działania i bezwzględnie narzucić ich realizację, pod przykrywką restrykcji koronawirusowych. Jeszcze w listopadzie 2021 roku osoby przebywające w ośrodkach w tej części Bośni musiały przestrzegać godziny policyjnej i nie wychodzić zza bram i drutów po godz. 16. Równocześnie policja wykorzystywała każdą okazję, by usuwać imigrantów z miejsc publicznych i uniemożliwiać im przemieszczanie się, także przy użyciu siły, nazywając te działania środkiem zapobiegawczym. W ciągu następnych kilku miesięcy mieszkańcy Sarajewa mogli obserwować, jak policja ścigała ludzi na ulicach i siłą doprowadzała ich do jednego z dwóch ośrodków na przedmieściach stolicy, prowadzonych przez IOM. Jednak przemoc, która była widoczna na ulicach nie była przedmiotem troski ani tej, ani żadnej innej organizacji zaangażowanej w udzielanie wsparcia migrantom. Ani międzynarodowe organizacje, ani zagraniczni wolontariusze nie nagłaśniali sprawy.
Z kolei w rejonie Bihaću, w kantonie Una-Sana, sytuacja rozwijała się podobnie, jak na Lesbos.
Na początku pandemii około 1300 osób zostało zakwaterowanych w ośrodku namiotowym Lipa, położonym z dala od miasta i infrastruktury miejskiej, prowadzonym przez IOM. Brakowało żywności, łazienek i dostępu do wody pitnej, a ludzie nie mieli prywatności, możliwości odizolowania się lub zachowania fizycznego dystansu.
Dostęp do ośrodka był dozwolony tylko dla IOM i jej partnerów, w tym różnych lokalnych agencji bezpieczeństwa.
W pewnym momencie IOM, pod presją opinii publicznej, która domagała się od organizacji większej przejrzystości i jawności w działaniu, poprosiła o przejęcie ośrodków przez państwo, ale bośniacki rząd nie wykazał zainteresowania takim rozwiązaniem. IOM wydała nawet publiczne ostrzeżenie, że opuści Lipę i przestanie udzielać migrantom jakiegokolwiek wsparcia, skoro władze konsekwentnie odmawiają większego zaangażowania. Pod koniec 2020 r. przedstawiciele IOM faktycznie odeszli z Lipy.
Tej samej nocy w obozie wybuchł pożar. Prawie wszystkie namioty zostały zniszczone, a ich mieszkańcy stracili cały dobytek. Fakt, że obóz znajdował się na odludziu, a na dodatek trwała ostra zima, sprawiły, że uchodźcy nie byli w stanie dostać się do miasta. Dopiero po kilku dniach miejscowe organizacje społeczne i Czerwony Krzyż były w stanie skonsolidować siły i wspólnymi siłami zapewnić podstawową pomoc w postaci dwóch dostaw żywności dziennie, dostarczenia każdemu kilku koców i ciepłych ubrań. IOM i jej organizacje partnerskie nie pojawiły się na miejscu nawet wtedy, gdy przerażające obrazy z Lipy obiegły już światowe media. W końcu, po kilku tygodniach, władze państwowe przybyły, aby ustawić nowe namioty, a IOM powróciła, ogłaszając powstanie nowej placówki. Nadeszło wsparcie ze strony różnych urzędników unijnych, ambasadorów i przedstawicieli krajów zachodnich, którzy odwiedzili Lipę i obiecali przekazać więcej darowizn za pośrednictwem IOM.
W końcu, w połowie listopada 2021 roku, nowy ośrodek w Lipie został otwarty, a ceremonia inauguracji łudząco przypominała te z Samos, Leros i Kos. Podczas inauguracji, szef delegacji UE i specjalny przedstawiciel UE ambasador Johann Sattler powiedział: „Przed nami jeszcze wiele wyzwań, zanim dojdziemy do zrównoważonego zarządzania migracją w BiH (Bośni i Hercegowinie), ale możemy powiedzieć, że Lipa jest historią sukcesu BiH.” Szefowa IOM dodała: „dziś przekształcamy tragedię w szansę”. Ośrodek dla uchodźców w Lipie został zbudowany przy wsparciu finansowym Unii Europejskiej, która przekazała 1,7 mln euro w ramach projektu „Wsparcie UE dla migracji i zarządzania granicami w Bośni i Hercegowinie”, realizowanego przez IOM we współpracy z UNHCR, UNICEF, UNFPA i Duńską Radą ds. Uchodźców (DRC).
Olivér Várhelyi, komisarz KE ds. rozszerzenia, powiedział:
Będziemy nadal pomagać partnerom z Bałkanów Zachodnich w ulepszaniu i rozwijaniu programów wspomaganych dobrowolnych powrotów. Liczę na to, że państwa członkowskie UE również odegrają swoją rolę, między innymi poprzez wykorzystanie całej sytuacji do promowania powrotów bezpośrednio z Bałkanów Zachodnich. Dla wszystkich musi być jasne, że drzwi do UE nie są otwarte dla nielegalnego wjazdu. Jesteśmy nadal gotowi współpracować z państwami trzecimi w celu ułatwienia powrotów z Bałkanów Zachodnich. […] Mogę Państwa zapewnić, że UE wywiąże się ze swojej części, zarówno pod względem politycznym, jak i finansowym, ale oczekujemy od Państwa równego zaangażowania w rozwiązywanie naszych wspólnych wyzwań i osiągnięcie celów, które leżą w naszym wspólnym interesie.
Lipa to ośrodek otoczony drutem kolczastym, złożony z kontenerów, przeznaczony dla 1500 osób. Według planów, właśnie w tym miejscu znajdą się samotni mężczyźni, dzieci bez opieki i rodziny (samotne kobiety nie są wymienione). Wszystkie inne ośrodki zakwaterowania w okolicy zostaną zamknięte.
Bośnia znajduje się w zupełnie innej sytuacji, jeśli chodzi o rolę, jaką przeznaczyła jej UE w „zarządzaniu migracją”. Od wojny w latach 1992-1995 roku, zakończonej porozumieniem pokojowym , kraj ten pozostał półprotektoratem. W praktyce oznacza to, że państwo posiada instytucje, ale porozumienie pokojowe daje ostateczną władzę obecnym na jego terytorium organizacjom międzynarodowym. Jego struktura, narzucona przez porozumienie pokojowe, jest słaba i dysfunkcyjna, co umożliwia skorumpowanym elitom utrzymanie się przy władzy.
Wiedząc o tym wszystkim, a także rozumiejąc, że instytucje państwowe są zablokowane z powodu wewnętrznych sporów między partiami politycznymi, UE postanowiła w 2018 roku nie powierzać „zarządzania migracjami” władzom lokalnym na żadnym poziomie, ale dać wolną rękę IOM. Jednakże, lekceważąc pogarszającą się ogólną sytuację w kraju, IOM i i Unia Europejska skupiły się na instytucjach ważnych dla zarządzania imigracją – mianowicie na Ministerstwie Bezpieczeństwa, Ministerstwie Spraw Zagranicznych oraz na władzach lokalnych. W ten sposób IOM przyczyniła się do stworzenia równoległego systemu, w którym niemożliwe stało się śledzenie, jakie konkretnie działania są podejmowane i kto jest za co odpowiedzialny. Ponadto UE, za pośrednictwem IOM, kontynuowała przekazywanie hojnych dotacji dla bośniackiego sektora bezpieczeństwa i wywiadu.
Aż do 2018 r. Bośnia nie była częścią szlaku bałkańskiego, a sytuacji w tym kraju poświęcano niewiele uwagi. Sytuacja zmieniła się pod koniec r. 2017, po śmierci migrantki Madiny Hussiny na torach kolejowych między Chorwacją a Serbią . To wtedy potok uchodźców przeniósł się z granicy serbsko-chorwackiej na bośniacko-chorwacką. Od czerwca 2018 r. do listopada 2021 r. do Bośni skierowano ponad 80 mln euro z UE na „zarządzanie migracjami”. Ważną częścią tego procesu było stworzenie „tymczasowych ośrodków zakwaterowania” w całym kraju, za każdym razem pod zarządem IOM. Ośrodki te były tworzone w wynajętych obiektach prywatnych, starych fabrykach, później także starych koszarach wojskowych. Dostęp do tych ośrodków dla społeczeństwa obywatelskiego – w tym dziennikarzy czy badaczy – pozostaje ściśle ograniczony. Opinia publiczna nie uzyskuje informacji o warunkach życia panujących w ośrodkach, otoczonych wysokimi zaporami z drutem kolczastym, strzeżonych przez prywatne firmy ochroniarskie wynajmowane przez IOM. Jest za to urabiana przez samą IOM i jej partnerów, którzy wynajmują profesjonalne agencje PR. Takie podejście, usuwanie uchodźców sprzed oczu społeczeństwa umożliwiło rozprzestrzenianie się propagandy nienawiści pochodzącej od osób publicznych, ale także od części mediów. IOM i jej partnerzy robią niewiele, aby powstrzymać rozprzestrzenianie się mowy nienawiści. Latem 2020 roku Edin Ramulić, ocalały z obozu koncentracyjnego z czasów wojny w Bośni, napisał na swoim profilu na Facebooku, że los „uchodźców w naszym kraju jest znacznie gorszy niż ludzi przetrzymywanych w obozie koncentracyjnym w Trnopolje”.
Obozy: system trzymania ludzi na dystans
Dostęp do większości ośrodków zakwaterowania, w których mieszkają imigranci i uchodźcy w Europie, jest ograniczony, co według zarządców ośrodków ma na celu ochronę prywatności mieszkańców. Tylko od czasu do czasu, gdy doniesienia i zdjęcia z ośrodków przedostają się do mediów, ludzie mogą zobaczyć miejsca, w których w rzeczywistości jest mało prywatności i nieszczęśliwych ludzi, którzy czekają tylko, aby móc wyjść z ośrodka. Jeśli władze państwowe są odpowiedzialne za funkcjonowanie ośrodków, to możliwe jest, aby społeczeństwo pociągało je do odpowiedzialności.
Jesienią 2021 r. Fundacja Róży Luksemburg opublikowała serię artykułów opartych na badaniach przeprowadzonych podczas pandemii w ośrodkach zlokalizowanych w Niemczech, stwierdzając, że mają one „cechy więzienne”. Podobne raporty powstały w innych krajach UE, a także w Wielkiej Brytanii i Szwajcarii. Jeśli jednak nie zmieni się rola organizacji takich jak IOM, to odpowiedzialny nie będzie nikt, ponieważ prowadzone przez nią ośrodki funkcjonują poza jakimkolwiek systemem rządowym. Zgony, pozbawienie wolności, bezprawie, przemoc i wiele innych form upokorzenia i dehumanizacji ludzi żyjących wewnątrz stają się codziennością.
W 2014 roku Agencja ONZ ds. Uchodźców (UNHCR) opublikowała bardzo krytyczne stanowisko, wskazując, że samo istnienie tych ośrodków „odbiera uchodźcom samodzielność, zniekształca lokalne gospodarki i stanowi siedlisko zagrożeń dla bezpieczeństwa”. Wezwała również do stworzenia alternatywy dla obecnego stanu rzeczy.
Nic się jednak nie zmieniło, oprócz tego, że zadania UNHCR z jakiegoś powodu przejęła IOM, stając się w 2016 r. „organizacją związaną z ONZ”. W przeciwieństwie do ONZ, która jest zobowiązana przestrzegać Karty Narodów Zjednoczonych, w tym artykułów związanych z przestrzeganiem praw człowieka, IOM jest organizacją zarządzającą, której pracę kontrolują darczyńcy, przede wszystkim rządy lub Unia Europejska jako całość. Rola IOM jest najbardziej widoczna w krajach słabiej rozwiniętych lub znajdujących się na peryferiach UE, a także w państwach słabych, jak Grecja czy Bośnia.
Rządy lub organizacje zaangażowane w codzienne funkcjonowanie ośrodków na obrzeżach UE, zamiast naciskać na przyspieszenie procedur i otwieranie granic, czy też wypracowywanie innych rozwiązań, skupiły się na utrzymaniu przepełnionych ośrodków, w których panują złe warunki życia, wykorzystując je do odstraszania uchodźców. Utrzymywanie ośrodków wywołuje w społeczeństwie ciągły stan zagrożenia spowodowany „kryzysem uchodźczym” i fałszywe przekonanie, że ci, którzy prowadzą obozy, kontrolują sytuację, ponieważ starają się chronić społeczeństwo. Aby zniechęcić kolejnych uchodźców, PR-owa machina IOM zalewała media obrazami ludzi umierających w drodze do UE. Do potencjalnych uchodźców trafiało następujące przesłanie: ci, którzy przeżyją niebezpieczną podróż, będą przebywać w ośrodkach przypominających obozy koncentracyjne, pozbawieni wolności, bez prawa do własnego życia.
Pandemia stała się idealną okazją do dalszego rozwoju tego podejścia.
Dla europejskich urzędników pandemia Covid-19 i zamknięcie ośrodków stały się idealną okazją do wprowadzenia ostrzejszych środków, mających na celu powstrzymanie imigracji i stworzenie świata, w którym nadzór nad społeczeństwami i powstrzymywanie ich aktywności, w jakimkolwiek celu, może zostać znormalizowane i usprawiedliwione przez stan wyjątkowy.
* * *
Dwa lata po wybuchu pandemii koronawirusa, Europa, jako kontynent, jest bardziej zmilitaryzowana, przepływ ludzi jest ściśle nadzorowany za pomocą nowoczesnych technologii, a granice stały się nieprzenikalne.
Wołanie „nigdy więcej” w obliczu Holokaustu długo pozostawało bez echa w wielu częściach świata poza Europą. Jednak po ludobójstwie w Bośni i teraz, w obliczu obozów w Europie, takich jak Moria, na całych Bałkanach, z murami, drutem kolczastym, inwigilacją i pozbawieniem wolności i praw – żądanie „nigdy więcej obozów Moria” staje się coraz bardziej aktualnym sposobem powiedzenia „nigdy więcej”.
Zdjęcie główne: pożar obozu Lipa w Bośni, 2020 r.