Najważniejsza zmiana w Rumunii to nie wzlot Georgescu, tylko upadek systemu Ciucă-Ciolacu
Nie Putin i Soros, ale sami Rumuni decydują, kto będzie ich przywódcą. Dostosowują się do nowej ery Trumpa, a równocześnie pozbywają się skompromitowanych liderów.
Najważniejszą wiadomością z pierwszej tury wyborów prezydenckich w Rumunii nie jest to, że Putin lub Soros pociągają za sznurki za kulisami i są gotowi przejąć kontrolę nad pałacem prezydenckim, gdy ludzie tylko bezradnie się temu przyglądają. Pomimo faktu, że cała noc wyborcza 24 listopada 2024 r. była niespodzianką, a nawet szokiem dla tych, którzy śledzili wyniki, nie ma wątpliwości – w rumuńskich wyborach obywatele Rumunii wybierają rumuńskich kandydatów, przedstawiających rumuńskie (nie obce) programy polityczne. A wiadomością nr 1, przynajmniej na tym etapie – na kilka dni przed wyborami parlamentarnymi 1 grudnia 2024 r. i drugą turą wyborów prezydenckich – jest to, że Rumuni mówią „żegnaj” rządzącemu dotąd systemowi i pozornie niezachwianej koalicji dwóch dużych partii, któych korzenie tkwią w rumuńskiej transformacji – Partii Socjaldemokratycznej i Partii Narodowo-Liberalnej.
Duet Ciucă-Ciolacu (liderzy obu partii byli premierami rotacyjnie w ramach sojuszu zwanego „rumuńskim zgromadzeniem”) powstał dzięki politycznej interwencji prezydenta Klausa Iohannisa. Był to symbol rumuńskiej stabilności, ale także korupcji i związanej z nią politycznej miernoty, generującej frustrację i gniew. Jej obiektem był zwłaszcza człowiek zasiadający przez ostatnie dziesięć lat w prezydenckim pałacu Cotroceni. Iohannis został wybrany w 2014 r., budząc wielkie nadzieje. Miał być „politykiem innego rodzaju” i twórcą „Rumunii dobrze zrobionych rzeczy” (jak sam obiecywał w kampanii). Swoją drugą kadencję kończy z bardzo niskim poparciem społecznym, a wielu uważa, że zawiódł i zasługuje na pogardę.
W ostatnich latach Rumunia była pogrążona w politycznej stagnacji.
Wygasła energia obywatelska i ambicje nowych elit politycznych, aby zmieniać system i odejść od filozofii rządzenia typowej dla partii klientelistycznych, które zdominowały rumuńską transformację. W kontekście wojny na Ukrainie, Rumunia weszła w okres stabilności, który polegał głównie na tym, że dwie niepodzielnie rządzące partie wspólnie rozdzielały fundusze z budżetu europejskiego i państwowego, nie przejawiały specjalnej ochoty, by cokolwiek reformować, kupiły sobie spokój medialny poprzez hojne finansowanie stacji telewizyjnych pieniędzmi z dotacji partyjnych. Kraj funkcjonował niejako „poza czasem”. Podobny system funkcjonował w Bułgarii, gdy pełnią władzy cieszył się tam Bojko Borisow. Drogi były budowane w zawrotnym tempie, programy telewizyjne i polityczne talk show działały, a elity bliskie obu partiom obracały dużymi pieniędzmi. Jeśli gdzieś narastało niezadowolenie, to wśród wyborców o bardziej nacjonalistycznych poglądach oraz w organizacjach społeczeństwa obywatelskiego.
Ale w przeciwieństwie do Bułgarii, dziennikarzom śledczym w Rumunii udawało się przebić przez medialną mgłę i ujawnić miernotę i korupcję na najwyższym szczeblu. Nicolae Ciucă, lider Partii Narodowo-Liberalnej i były rotacyjny premier, został oskarżony o plagiat doktoratu. Udowodniono mu też, że niezasłużenie nazywał siebie pierwszym rumuńskim dowódcą wojskowym, który dowodził armią rumuńską w walce po II wojnie światowej – konkretnie w Iraku w 2003 roku. Ujawniono, że w 2022 r. obecny premier Marcel Ciolacu podróżował luksusowymi lotami opłacanymi przez właściciela firmy budowlanej Nordis – tej samej, która oszukała setki Rumunów, którzy chcieli kupić nieruchomość jako inwestycję. Medialne śledztwa uderzają również w prezydenta Iohannisa. Dziennikarze opisali, jak latał drogimi prywatnymi samolotami podczas wizyt państwowych, których koszty utajnił. Dostało mu się też za „pałac”, który remontuje za państwowe pieniądze i w którym planuje mieszkać po opuszczeniu pałacu Cotroceni.
Rumuni mają poczucie sprawiedliwości. Po nagromadzeniu gniewu „mamałyga eksplodowała” w logiczny, ale legalny sposób. Polityczne status quo zostało zaatakowane w wyborach z dwóch stron. Po pierwsze, uderzyła w nie „głęboka Rumunia” mniej znana obcokrajowcom, ale także mieszkańcom dużych miast kraju. To świat małych miast – religijnych, konserwatywnych, tradycjonalistycznych, ale także z poczuciem honoru i dumy ze swojej tożsamości). Po drugie, gniew narósł w diasporze – wielu rumuńskich emigrantów od dawna nienawidzi „systemu. To te grupy głosowały na suwerenistów – Călina Georgescu (byłego eksperta ONZ ds. projektów zrównoważonego rozwoju, który od lat kreuje się na proroka i twórcę teorii spiskowych, promując z jednej strony mistyczny dyskurs, a z drugiej oryginalny model rozwoju rumuńskiego społeczeństwa w oparciu o własne zasoby) i George’a Simiona (który zanim został politykiem, walczył o zjednoczenie Rumunii z Republiką Mołdawii). Z drugiej strony, korupcję i klientelizm układu Ciuca-Ciolacu, zainstalowanego przez Iohannisa, zaatakowały miejska klasa średnia i sektor pozarządowy, który jest szczególnie wpływowy w Rumunii.
Pożegnanie tego duetu to najważniejsza wiadomość pierwszej tury rumuńskich wyborów prezydenckich. Kraj powraca do rywalizacji politycznej na mniej niż dwa miesiące przed rozpoczęciem drugiej kadencji Donalda Trumpa. Rumuńskie społeczeństwo pokazuje, że jest zdolne do odnowy i że jego obywatele mają moc wprowadzania zmian – przy urnach wyborczych i poza nimi.
Międzynarodowa prasa po pierwszej turze skupiła się na zwycięzcy – Călinie Georgescu, który nie bez powodu został opatrzony różnego rodzaju etykietkami (rusofil, zwolennik Żelaznej Gwardii itp.), mającymi na celu wyeliminowanie go i zmobilizowanie głosów przeciwko niemu. Te wszystkie etykiety mogą jednak tym bardziej uwiarygodnić go jako bojownika przeciwko systemowi; dziś nie jest jasne, czy jest lub może mógłby nim być. Niemniej jednak Călin Georgescu jest przede wszystkim jedną z kluczowych postaci Klubu Rzymskiego w Rumunii, stowarzyszenia rumuńskiej elity elit, wykształconej w okresie socjalizmu, kiedy istniała duża konkurencja o miejsca na uniwersytetach i kiedy dyplomy naprawdę miały wartość. Inni prominentni członkowie Klubu Rzymskiego w Rumunii to Sergiu Celac, tłumacz Ceausescu z angielskiego i rosyjskiego, który jest traktowany z wielkim szacunkiem w rumuńskich kręgach dyplomatycznych i jest honorowym prezesem Centre Noua Strategie, najbardziej prestiżowego think tanku rumuńskich ekspertów ds. bezpieczeństwa. Sam Georgescu był dyrektorem departamentu w rumuńskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych na początku XXI wieku. Celac i Georgescu są również bliscy pod względem zainteresowania zrównoważonym rozwojem. Georgescu był zaangażowany w opracowanie krajowej strategii w tej dziedzinie w czasie, gdy był szefem Narodowego Centrum Zrównoważonego Rozwoju. Innym ważnym członkiem Klubu Rzymskiego jest Mugur Isărescu, najdłużej urzędujący prezes banku centralnego na świecie. Od 1990 r. do dziś, przez okres zaledwie jednego roku, Mugur Isărescu nie stał na czele Narodowego Banku Rumunii, bardzo wpływowej instytucji w Rumunii. Na ten jeden rok został tymczasowo „zdegradowany” do stanowiska premiera, a następnie powrócił do kierowania Bankiem Narodowym.
Georgescu nie był w centrum uwagi podczas tych wyborów. Zaledwie kilka dni wcześniej sondaże wskazywały, że miałby szansę na 8 proc. głosów. Zajął pierwsze miejsce i uzyskał ich 23 proc.
Jego niespodziewane zwycięstwo w pierwszej turze zostało przypisane propagandzie stworzonej przez boty na TikToku. Propagandzie, która wcześniej uszła uwadze prasy i obywateli.
Brzmi to anegdotycznie, ale w noc wyborczą nastąpiło masowe wyszukiwanie w Google i słowniku internetowym Dex na temat stanowisk Georgescu i etykiet, z którymi był kojarzony. Sprawdzano na przykład, że był zwolennikiem faszystowskiego ruchu legionowego w okresie międzywojennym. Byli Rumuni, którzy byli szczerze i głęboko zaskoczeni jego wynikiem i zastanawiali się, skąd się wziął.
Georgescu osiągnął swój wynik, choć nie jest jasne, co dokładnie chciał osiągnąć, w jaki sposób, a zwłaszcza z jakim personelem, będzie to realizował. Został po prostu uznany za kandydata antysystemowego i zebrał obiektywnie istniejący elektorat protestu. Gdyby inny suwerenistyczny kandydat, George Simion, miał szansę zostać prezydentem, wywołałoby to międzynarodowy skandal, ponieważ Simion ma zakaz wjazdu do Mołdawii i Ukrainy, dwóch kluczowych krajów dla rumuńskiej dyplomacji. Zamiast tego Georgescu do tej pory wypowiadał raczej ogólne frazy, co pomogło mu w pierwszej turze. W drugiej turze, jeśli chce wygrać, musi znaleźć się w centrum uwagi i zająć stanowisko. A to może rozczarować niektórych jego zwolenników.
Moment, w którym RIA Novosti w noc wyborczą opisała Călina Georgescu jako „sprzymierzonego z Rosją”, prawdopodobnie również odegra ważną rolę w drugiej turze wyborów prezydenckich 8 grudnia 2024 roku. Dla prozachodnich Rumunów kwestią honoru narodowego jest niedopuszczenie do tego, by człowiek określany w ten sposób został prezydentem ich kraju.
Jednocześnie Elena Lasconi, która do tej pory była burmistrzem Câmpulung, miasta w okręgu Argeș w pobliżu Karpat, jednego z miejsc narodzin rumuńskiej tożsamości, jest postrzegana nawet przez własnych wyborców jako nieprzygotowana do polityki międzynarodowej. Oczekuje się od niej, że otoczy się dobrymi doradcami. Jej pozytywne cechy to „szczerość” i „autentyczność”. Podczas gdy Ciucă i Ciolacu wydawali się typowymi politycznymi produktami transformacji, w tym takimi cechami jak mitomania, Lasconi, przynajmniej jak dotąd, wydaje się grać samą siebie.
Ważną rzeczą w przypadku Lasconi jest to, że ma ona poparcie rumuńskiego sektora organizacji pozarządowych, który jest znacznie bardziej wpływowy niż bułgarski.
Jak donosił Mediapool na początku tego roku, organizacja pozarządowa w Rumunii otrzymała darowizny w łącznej wysokości ponad 50 milionów euro i zbudowała szpital dziecięcy, który następnie przekazała państwu. Jest to oznaka zaufania do sektora pozarządowego i jego zdolności do działania na dużą skalę.
Sektor pozarządowy zapoczątkował kariery obecnych burmistrzów Bukaresztu i Timisoary, którzy zostali ponownie wybrani w tegorocznych wyborach lokalnych. W Rumunii sektor pozarządowy ma własne media, a także własny talk show, Ludzie Sprawiedliwi, który opowiada historie obywateli, którzy z powodzeniem zmieniają społeczeństwo, mają swoje wizje i pomysły, odrzucają postawy negatywne i zacofane myślenie starych elit.
W bitwie o Pałac Cotroceni zmierzą się zatem 8 grudnia siły, które przeszły przez szkołę rumuńskiego socjalizmu, a w nowych warunkach identyfikują się z tradycjami i nacjonalizmem, niezależne, nawet jeśli miały związki z ONZ i „globalizmem” – i siły, które twierdzą, że wywodzą się już tylko z nowych czasów. Lasconi z jednej strony wspiera tradycyjną rodzinę i prawosławie i broni praw osób LGBT. Ostatnio opublikowała też zdjęcie swojej córki, która owinęła się w palestyńską kufiję.
Ważne jest, jakie będą wyniki wyborów parlamentarnych 1 grudnia 2024 r. Ktokolwiek zostanie prezydentem, będzie potrzebował poparcia parlamentu.
W erze Trumpa wojny kulturowe między konserwatywnymi i liberalnymi obywatelami prawdopodobnie nasilą się w rumuńskim społeczeństwie. Sam Trump jest często określany jako nieprzewidywalny. W rumuńskim społeczeństwie są zarówno jego zwolennicy, jak i przeciwnicy. A państwo rumuńskie będzie prawdopodobnie potrzebować obu tendencji do poruszania się w stosunkach regionalnych i międzynarodowych.
Jest mało prawdopodobne, aby nastąpiła znacząca zmiana w stosunkach z Bułgarią, ale być może warto tu przytoczyć pewne deklaracje kandydatów. Około miesiąc temu Elena Lasconi ogłosiła na swojej stronie internetowej, że popiera „mini Schengen” (czyli otwarcie granic) z Bułgarią. Nie jest to bezpośrednio ważne, ponieważ Bułgaria i Rumunia mają dołączyć do Schengen także na granicach lądowych w 2025 roku. Interesujące jest jednak to, że ktoś w zespole Lasconi jest zainteresowany inicjatywami rumuńsko-bułgarskimi i rozwojem stosunków dwustronnych, nawet jeśli inicjatywy te są niepopularne w samej Bułgarii.
Z drugiej strony, Călin Georgescu nie twierdzi, że zamierza wyprowadzić Rumunię z NATO i UE, a takie ambicje trudno byłoby uznać za rumuński interes. Sprawia jednak wrażenie, że ma pozytywny stosunek do Węgier, kraju, który prowadzi szczególną politykę wobec Rosji i Chin, ale który rzadko jest karany za swoją „specyficzną” politykę zagraniczną. Logiczne jest założenie, że Georgescu, jeśli zostanie prezydentem, nie będzie próbował przekształcić Rumunii w nową Białoruś. Nie wyrzuci znaczących zachodnich inwestycji, eurocentryzmu rumuńskich elit, nie przekreśli współpracy w zakresie bezpieczeństwa z NATO i UE. Wydaje się logiczne, że Georgescu raczej spróbuje przesunąć Rumunię w kierunku Węgier. A to może mieć duże znaczenie dla ogólnie dość hungarofilskiego społeczeństwa, jakim jest Bułgaria.
Wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich w Rumunii zaskoczyły Rumunów i innych obserwatorów. Jest w nich jednak, mimo wszystko, coś pozytywnego – znak, że rumuńskie społeczeństwo i polityka są zdolne do zmian. Istnieją już oznaki, że rumuńska klasa polityczna zrozumiała przekaz wyborców. Marcel Ciolacu zrezygnował ze stanowiska lidera Partii Socjaldemokratycznej. Czekamy, jak Partia Narodowo-Liberalna zareaguje na słaby wynik Ciuki. Rezygnacja jego samego jest w zasadzie pewna – po słabym wyniku w wyborach prezydenckich nie ma on politycznej przyszłości.
Wybory parlamentarne 1 grudnia 2024 r. wyraźnie pokażą, jak duży jest zwrot suwerenistyczny w rumuńskim społeczeństwie. Georgescu nie ma własnej partii i jego zwolennicy powinni prawdopodobnie poprzeć partię AUR George’a Simiona, ale nie jest pewne, czy wszyscy, którzy głosowali na niego jako kandydata na prezydenta, tak właśnie uczynią. Mobilizacja suwerenistów zwykle służy wymianie ludzi na szczycie. Ale ten nurt nie ma zbyt dobrych ekspertów, a rządzenie w UE zwykle wymaga wiedzy technokratycznej.
Rumunia jest rzeczywiście zdolna do niespodzianek i innowacji politycznych. Ale czy doczekamy się pierwszej kobiety-prezydenta Rumunii? A może nieoczekiwanie okaże się, że rumuńska głowa państwa będzie „rusofilem”? W ciągu najbliższych dwóch tygodni Rumunia przygotuje się na powrót Donalda Trumpa. Polityczna zmiana ruszyła na poważnie – i jeszcze może mieć dobre zakończenie.
Subskrybuj kanał Cross-border Talks! Subskrybuj stronę projektu na Facebooku i Twitterze! Zajrzyj na nasz kanał na Telegramie i do newslettera Substack!
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj zespół Cross-Border Talks lub postaw nam wirtualną kawę!