Po wojnie ukraińscy robotnicy nie będą się już godzić na wyzysk
21 lutego w Warszawie gościł Jurij Samojłow, przewodniczący Niezależnego Związku Zawodowego Górników w Krzywym Rogu. Spotkanie prowadzone przez związek zawodowy Inicjatywa Pracownicza oraz Międzynarodową Sieć Solidarności i Walki, w którym uczestniczyli działacze związkowi oraz Ukraińcy przebywający w Polsce, było pierwszym z cyklu spotkań. Jurij Samojłow będzie przemawiał również w Madrycie, Lyonie, Lizbonie, Mediolanie, Padwie i Katowicach – zobacz daty.
Dla tych, którzy nie będą mogli uczestniczyć w spotkaniach, przygotowaliśmy wybór komentarzy Jurija wypowiedzianych w Warszawie. Doświadczony lider związkowy mówił na wiele aktualnych tematów: od sytuacji humanitarnej w Krzywym Rogu po wpływ nowego prawa pracy na Ukrainie, wprowadzonego w czasie wojny, na klasę robotniczą.
Pierwsze wrażenia po przekroczeniu granicy ukraińsko-polskiej
Kiedy wjechałem do Polski z Ukrainy, pierwsze, co mnie uderzyło to brak syren, alarmów. Na początku nasze dzieci, na przykład moja wnuczka, bały się syren, chowały się do piwnicy. Teraz podczas alarmu dzieci cieszą się: nie będzie lekcji!
Druga rzecz, którą zauważyłem, to fakt, że wszędzie świecą się światła. Nikt nie oszczędza prądu, nie ma limitów ani problemów technicznych. W Krzywym Rogu prąd jest stale wyłączony. Jadąc z mojego miasta do Polski widziałem, że w innych miejscowościach też było ciemno.
Nawet będąc tutaj, ciągle patrzę na zegarek: ile czasu zostało do godziny policyjnej? Czy zdążę wrócić do domu na czas? Nie mogę sobie uświadomić, że tu, w Polsce, nie ma godziny policyjnej. Polska i Ukraina – teraz to są dwa różne światy.
Zniszczony wielopiętrowy budynek w Kijowie, marzec 2022 r.
Jak ukraińskie związki zawodowe działają podczas wojny
Z organizacji związkowej, którą reprezentuję, do wojska zmobilizowano około 300 osób. Walczy też około 200 osób, których żony lub mężowie są członkami naszej organizacji. W ciągu tego ostatniego roku kilku członków związku zginęło.
Prawo ukraińskie stanowi, że mężczyzna lub kobieta, którzy odbywają służbę wojskową, nadal są pracownikami swojego zakładu i dlatego nadal należą do związku zawodowego. W niektórych zakładach udało nam się zapewnić, że taki zmobilizowany pracownik nadal otrzymuje wynagrodzenie. Trafia ono do rodziny tej osoby.
Związek zawodowy musiał podjąć się zadań, którymi wcześniej się nie zajmował. Członkowie związku dzwonią do nas z frontu i mówią, czego potrzebują. Wymieniają konkretne rzeczy. Wiemy, że jeśli ich nie zdobędziemy, taki żołnierz może nawet zginąć.
Inna sytuacja: członkini związku dowiedziała się, że zginął jej mąż. Dzięki zdjęciom z drona wiedziała, gdzie leży jego ciało. Zwróciła się do związku, aby takimi kanałami, jakimi się da, uzyskać zgodę na wywiezienie ciała ze strefy walk. Straszna misja… ale musieliśmy ją wykonać.
Innym problemem, z jakim borykają się związki, są zakłady pracy, które przestają działać – z różnych powodów. Albo sytuacje, kiedy na miasta i zakłady pracy spadają rosyjskie rakiety. Ludzie są dosłownie zabijani podczas pracy. Tak było również u nas – w takich okolicznościach zginęło dwóch członków naszego związku.
O wojnie i okupacji
Był taki moment, że front wszedł bezpośrednio w granice Krzywego Rogu. Nasze miasto jest bardzo rozciągnięte, na ponad 125 kilometrów. Był taki moment w 2022 roku wiosną, kiedy wojska rosyjskie weszły do południowych dzielnic. Były tam nie dłużej niż dwa tygodnie, potem front się cofnął. Ale nawet w ciągu tych dwóch tygodni ci żołnierze zabili wielu cywilów, splądrowali wiele domów.
Od początku wojny przyjeżdżałem regularnie na linię frontu. Po około dwóch tygodniach zacząłem widzieć takie sceny: jak grupy uchodźców, tysiące ludzi, w tym osoby starsze, wydostawały się z okupowanych terenów. Szli dziesiątki kilometrów pieszo; nie wolno im było poruszać się samochodami. Patrzyłem na to tak, jakbym oglądał film o II wojnie światowej. Ale tym razem nie był to film, lecz prawdziwe życie.
W pierwszym dniu wojny mój syn i mój wnuk zaciągnęli się do wojska. Mój wnuk brał udział w wyzwoleniu Chersonia. W plutonie było 26 kolegów. Dziś żyje czterech. Trudno mi nawet o tym mówić. Dziękuję, że przyszliście. Dziękuję, że nie jesteście obojętni na to wszystko.
Wiem, jakie są nastroje wśród związkowców, którzy walczą. Mówią, że owszem, dostajemy broń, ale ciągle za mało. Wszyscy słyszeli o Bachmucie, o Soledarze. Dlaczego musieliśmy się wycofać z Soledaru? Bo nasi żołnierze nie mieli już z czego strzelać. Dają nam, na przykład, czołg. Ale razem z czołgiem powinniśmy dostać jednostki wsparcia. Osiem pojazdów wsparcia na każdy czołg. A my tego nie dostaliśmy.
Nasi związkowcy służą w jednostkach artylerii samobieżnej. Amunicja dostarczana jest do nich zwykłymi cywilnymi samochodami Żiguli.
Jak walczący robotnicy uświadamiają sobie swoją siłę
Związek zawodowy w czasie wojny walczy przede wszystkim o przetrwanie swoich członków. Jeśli chodzi o prawa pracownicze, to powiem wam tak. Nasz związek liczy 2 400 członków. Nie jesteśmy dużą organizacją, ale jesteśmy organizacją bojową. Przed wojną strajkowaliśmy praktycznie co roku. Teraz, jak powiedziałem, w wojsku jest około 300 związkowców. Mniej więcej dwa bataliony ludzi, którzy zabijają, umieją zabijać. Kiedy skończy się wojna i ci ludzie wrócą do pracy, każdy pracodawca będzie musiał pamiętać, że oni potrafią zabijać.
Cały czas powtarzam: jeśli twój pracodawca płaci ci niską pensję, to pozbawia twoje dzieci przyszłości. Ciebie też, ale przede wszystkim Twoje dzieci. Masz więc dwie możliwości – zjeść swoje dzieci, co oznacza, że nie dasz im żadnej przyszłości, albo zjeść swojego pracodawcę, co wydaje nam się bardziej do przyjęcia. Taka jest zasada działania naszego małego, ale bojowego związku.
Strajki górników
Jestem górnikiem. Pracowałem w kopalniach przez 35 lat. Mój dziadek opowiadał mi, jak jego pokolenie organizowało strajki. Tłumaczył, jak prawidłowo strajkować. Zorganizowałem swój pierwszy strajk w 1985 roku. Patrzyłem na polską Solidarność i pomyślałem, że zrobimy to samo u siebie. Udało się. Jeśli teraz mnie widzicie, jak tutaj przed wami siedzę, to znaczy, że wygraliśmy. Wtedy kopalnia była pod kontrolą organów bezpieczeństwa państwa. To się nie zmieniło. Nadzór władz nad robotnikami funkcjonuje do dziś.
Jak strajkować? Najlepsze są proste metody. Gdy organizujemy strajk, cała załoga powinna być zjednoczona. Należy wybrać jedną osobę, która będzie przemawiać, ale zanim ona przemówi, wszyscy powinni się wcześniej porozumieć i ustalić wspólne stanowisko. A gdy już zostanie uzgodnione, nie należy od niego odstępować.
Kiedy ukraińscy górnicy strajkują, to zawsze odbywa się to pod ziemią. Postępujemy w ten sposób, bo trudno jest wysłać pod ziemię policjantów, żeby rozpędzili protest. Wszyscy strajkujący siedzą w kopalni w podziemnych pomieszczeniach, mniej więcej takiej wielkości jak to, gdzie my jesteśmy teraz, a kiedy zaczynają się rozmowy z przedstawicielem pracodawcy, to odbywają się one praktycznie na oczach wszystkich.
Podczas strajku najważniejsze jest wsparcie rodzin protestujących. Jeśli kobiety i dzieci wspierają strajkujących, to strajk wygrywa. Trzy razy wszczęto przeciwko mnie sprawę karną, ponieważ w organizowanych przeze mnie akcjach protestacyjnych brały udział dzieci. Mówiłem wtedy i nadal to powtarzam: dzieci muszą się uczyć od najmłodszych lat, jak walczyć o swoje prawa. Jedna z naszych metod była taka: kiedy pracownicy strajkują w kopalni, ich partnerki z dziećmi idą pod gabinet dyrektora. Setki kobiet, które wiedzą, że ich dzieci mogą zostać bez kawałka chleba.
Kiedy kilka lat temu w kopalni Sucha Bałka doszło do strajku, górnicy pozostali pod ziemią, a na powierzchni protestowało ponad 1000 osób. Rodziny górników przyszły do dyrektora, ale ten najwyraźniej nie zrozumiał, z kim ma do czynienia. W efekcie kobiety pobiły tego dyrektora i podarły mu ubranie. Wezwał na pomoc policję, ale policjanci nie zareagowali. Przed każdym strajkiem rozmawiałem z policjantami, prosiłem, żeby się nie wtrącali. I ani razu w Krzywym Rogu policja nie próbowała rozpraszać protestów siłą.
Krewne strajkujących weszły do gabinetu dyrektora. Po dwóch godzinach kierownictwo firmy ogłosiło: dostaniecie 30-procentowe podwyżki. Ale górnicy już wcześniej zrozumieli, że mogą walczyć o więcej i zażądali 100-procentowych podwyżek. Gdybym wtedy zgodził się na 30, ludzie pomyśleliby: przegraliśmy strajk. Dlatego w takich sytuacjach musieliśmy jeździć do kopalń, rozmawiać z górnikami i wszystkie dokumenty podpisywaliśmy na miejscu.
Taka była nasza tradycja przez ponad 30 lat, aż do wojny: co roku był strajk, w tej czy innej firmie.
Nasz związek w pewnym momencie liczył 8 tysięcy członków, ale pracodawcy aktywnie nam przeszkadzali, niszczyli organizację. Z drugiej strony, my też mamy sposoby na organizowanie protestów, kiedy teoretycznie nasz związek nie jest nawet obecny w danym zakładzie. I kiedy trwał wspomniany przeze mnie strajk w Suchej Bałce, prowadziłem rozmowy nie tylko z dyrekcją zakładu, ale także z pospolitymi przestępcami z tzw. grupy sołncewskiej. Ten poturbowany dyrektor nalewał nam herbatę. Sam byłem zszokowany tym, jak bardzo powiązany jest ukraiński, rosyjski, czy jakikolwiek postsradziecki świat biznesu i świat przestępczości.
Ustawodawstwo antypracownicze na Ukrainie
Od końca lat dziewięćdziesiątych władzom nie udało się wprowadzić niekorzystnego dla pracowników kodeksu pracy, choć próbowały wiele razy.
Wymyśliły więc nową metodę – wprowadzają zmiany pod pozorem stanu wojennego. Taka sytuacja ma miejsce obecnie. Od 1 października 2022 r. zakazano indeksacji wynagrodzeń. Od 1 stycznia 2023 roku zlikwidowano państwowe fundusze, które wypłacały renty i zasiłki chorobowe. Rząd zapewnia, że te zmiany nie przyniosą żadnych zmian dla ludzi, ale w ustawie budżetowej na te same zadania jest o 4 mld hrywien mniej niż było wcześniej. Już słyszymy, że kto jest obywatelem Ukrainy i ma 35 lat, nie dostanie emerytury.
Nasze społeczeństwo coraz wyraźniej, coraz ostrzej dzieli się na kastę uprzywilejowaną i kastę pracującą. Ma to wybitnie demotywujący wpływ na cały naród ukraiński. Ale z drugiej strony, przypomnę: bardzo wielu robotników już walczyło i będzie walczyć na froncie. Wszyscy oni po wojnie zapytają: dlaczego nie mogę mieć dobrego życia?
Krzywy Róg w warunkach wojennych
Przed wojną w naszych wielkich zakładach – kopalniach, kopalniach odkrywkowych, zakładach metalowych – pracowało 150 tysięcy ludzi. Pracowali w trudnych, wyczerpujących zawodach, więc i płace były stosunkowo dobre. Podczas każdego strajku stawialiśmy proste matematyczne żądanie – aby nasze płace nie były warte mniej niż 1000 dolarów. I dzięki strajkom nasze pensje rosły. Każdy zarabiał ok. 1000 dolarów lub więcej.
Teraz jednak fabryki pracują na 50, 30 proc. swoich możliwości, a płace są poniżej 200-300 dolarów. Ponieważ powtarzają się przerwy w dostawie prądu, w fabrykach często dochodzi do wypadków. Poza tym nowe przepisy wprowadzone już w czasie wojny dały możliwość zwolnienia pracownika ot tak, nawet bez powodu. Przed wojną było to niemożliwe.
W tych zakładach, gdzie nasz związek jest obecny i silny, kierownictwo firmy stara się uzgadniać z nami swoje działania. Są jednak miejsca, jak zakład Arcelor Mittal, z którymi mamy problem. Ich lokalna administracja nie ma nawet siedziby w Krzywym Rogu, nie mówiąc już o centralnym kierownictwie. Na początku wojny wstrzymali całą produkcję. Przed wojną było tam około 40 tysięcy pracowników. Teraz zostało 3-4 tysiące, a reszta została wysłana na zwolnienia. Otrzymują nie więcej niż 150 euro.
Kopalnia Artem-1 należy do koncernu Arcelor-Mittal. Pracujący tam górnicy wykonują m.in. jedną z najtrudniejszych prac – drążenie tuneli. Chcieli utworzyć związek zawodowy. Ale żeby go założyć, trzeba poinformować o tym dyrektora zakładu. A on nie ma swojego biura. Jest tylko numer telefonu komórkowego. Przez trzy miesiące szukałem dyrektorki. W końcu złapałem ją w sklepie. To była 21-letnia dziewczyna, która powiedziała: „Przecież wiesz, że ja o niczym nie decyduję”.
Pracownicy chcieli założyć związek, bo zorientowali się, że nie są za nich odprowadzane składki chorobowe. Pytałem ich, czy są zarejestrowani w odpowiednim urzędzie, czy są zaliczani do wyczerpującej pracy pod ziemią. Uważali, że tak. Zwróciłem się jednak do ukraińskiego odpowiednika ZUS-u i okazało się, że nikt o nich nie słyszał. Nie byli zgłoszeni. Nie mieli prawdziwych umów. Pracodawca po prostu spisał ich nazwiska i dał tę listę ochroniarzom przy bramie kopalni, żeby wpuszczali ich do pracy. Nikt nie płacił za nich żadnych składek społecznych.
Jestem przekonany, że na takich zasadach pracuje teraz nawet 30% ludzi w mieście.
O Majdanie i nieudanych rewolucjach Ukrainy
Na Ukrainie jest takie przysłowie: dwóch Ukraińców, trzech hetmanów. Prezydent, którego dopiero co wybraliśmy i którego szczerze uwielbiamy, może być znienawidzony trzy tygodnie później. Brałem udział we wszystkich Majdanach. Zawsze było tak samo: najpierw rewolucyjna euforia, potem do władzy dochodzą neoliberałowie i biorą wszystko dla siebie.
Pamiętam koniec lutego 2014 roku, trzeci Majdan. W obozie protestujących stał namiot naszego związku zawodowego. W pobliżu leżały ciała zastrzelonych protestujących. I dosłownie obok nas i obok tych ciał Julia Tymoszenko, Petro Poroszenko i inni dyskutowali o tym, jak podzielą władzę i pieniądze. 100, może 50 metrów dalej ginęli ludzie. Ale do polityków nikt nie strzelał.
Po każdym Majdanie myśleliśmy, że będzie lepiej. Za każdym razem było coraz gorzej.
O związkach zawodowych w Doniecku i Ługańsku
W 2014 roku nasz związek zawodowy liczył w Doniecku i Ługańsku prawie 52 tysiące członków. Po tym, kiedy te tereny zostały faktycznie oderwane od Ukrainy, Rosjanie zabili około ośmiu naszych działaczy. Kilkudziesięciu działaczy musiało wyjechać. Tylko niewielka liczba osób zgodziła się na współpracę z Rosjanami, głównie z powodów ekonomicznych. W ciągu ostatnich ośmiu lat z Doniecka i Ługańska wyjechało półtora miliona ludzi. Kilka uniwersytetów i innych instytucji, mających wcześniej siedziby w Ługańsku i Doniecku, nadal działa w Krzywym Rogu. Z Doniecka wyjechało wiele osób z wyższym wykształceniem i osób, które prowadziły własne firmy. Ludzie, którzy opuścili te tereny, mówią, że zostali pozbawieni wszelkich możliwych praw człowieka.
Jest miasto Krasny Łucz, gdzie działają kopalnie należące do Rinata Achmetowa. Nasz związek miał tam kilka tysięcy członków. Liderzy związkowi próbowali po 2014 roku robić to, co robili wcześniej – bronić praw pracowniczych, domagać się wyższych płac. Jeden został zabity, inny, zresztą Rosjanin z Briańska, był trzykrotnie aresztowany – zabrano go prosto z domu i zamknięto w podziemnej celi. A on stał na czele organizacji liczącej półtora tysiąca górników, chciał walczyć o prawa pracownicze. Od niego wiem, że na tym terenie obowiązują tylko prawa świata przestępczego, żadne inne.
Albo wygramy Ukrainę, albo zginiemy.
1 thought on “Po wojnie ukraińscy robotnicy nie będą się już godzić na wyzysk”