Dlaczego Chilijczycy odrzucili nową konstytucję, której tak bardzo pragnęli?
Kto kogo nie zrozumiał w referendum w sprawie nowej ustawy zasadniczej Chile 4 września? Jakie znaczenie miało obowiązkowe głosowanie? Gdzie Zgromadzenie Konstytucyjne popełniło błąd? Czy duch zmian, który napędzał protesty w 2019 r., przetrwał?
Już sondaże sygnalizowały, że projekt nowej konstytucji Chile, która zastąpiłaby ustawę zasadniczą odziedziczoną po dyktaturze Pinocheta i wciąż obowiązującą, zostanie prawdopodobnie odrzucony w referendum 4 września. Co więcej, nawet młody prezydent Gabriel Boric, wywodzący się właśnie z kręgów, które podczas masowych protestów w październiku-listopadzie 2019 roku zainicjowały samą ideę nowej konstytucji jako rozwiązania problemów Chile, w ciągu dwóch miesięcy przed referendum wielokrotnie dopuszczał możliwość, że tekst nie zostanie zatwierdzony w referendum. Zapowiadał, że nawet w takim przypadku proces odnowy konstytucji nie zatrzyma się, ale będzie kontynuowany na poziomie legislacyjnym. Stwierdzenia, które wcale nie pomogły motywować wyborców do wsparcia projektu. Na dodatek w kampanii na „tak” ciągle powtarzano, że projekt może nie jest idealny, ale w każdym razie jest lepszy niż spuścizna Pinocheta, a ważne jest to, że musi tylko przejść referendum. Potem zostanie dopracowany w parlamencie.
Agencje badania opinii publicznej przewidywały przewagę głosów na „nie” o około 10%. Jednocześnie jednak ostatnie wiece zwolenników nowej konstytucji, które odbyły się przed głosowaniem, były masowe i imponujące. Pod wpływem tych imponujących widoków, sondażownie założyły, że różnica głosów, chociaż nadal na korzyść przeciwników konstytucji, nie przekroczy 1-2 punktów proc.
I tak nadszedł dzień właściwego głosowania, 4 września. Jego wyniki wprawiły w osłupienie wszystkich – siły polityczne wszystkich tendencji, obywateli i komentatorów.
Okazało się, że 62% głosujących opowiedziało się przeciwko nowej konstytucji, której chcieli Chilijczycy, a tylko 38% głosowało za nią.
Ta porażająca różnica miała oszałamiający wpływ na całe życie publiczne w Chile i jego obserwatorów na całym świecie. Wstrząsnęła też do fundamentów rządem Gabriela Borica, wybranym w grudniu 2021 roku z około 56% głosów. Choć referendum dotyczyło samej tylko konstytucji, było też postrzegane jako test rządów Borica. Uzyskany wynik nie wskazywał, by większość wyborców je popierała – wręcz przeciwnie.
Wstrząśnięty Boric natychmiast oświadczył, że „pokornie” wsłuchał się w głos ludu, szybko przystępując do przetasowań w rządzie, przy czym triumfująca prawica nie omieszkała dodatkowo pokrzyżować mu szyków.
Co się stało z Chilijczykami?
Jak doszło do tego zwrotu, skoro tak bardzo zależało im właśnie na zastąpieniu konstytucji Pinocheta nową – odrzucającą neoliberalizm, socjalną, gwarantującą prawa obywatelskie?
Był to jeden z głównych impulsów gwałtownych protestów, które wybuchły w Chile, w sercu neoliberalizmu, w październiku 2019 roku. Po tym, jak ta rewolta społeczna doprowadziła do konstytucyjnego rozwiązania kryzysu, w 2020 roku przeprowadzono referendum, które miało zadecydować, czy zmienić konstytucję, a w przypadku zmiany – kto powinien opracować projekt nowej. Wówczas blisko 80% wyborców opowiedziało się za tym, aby nowa ustawa zasadnicza została opracowana przez specjalnie wybrane Zgromadzenie Konstytucyjne.
Następnie w 2021 roku wybrali deputowanych do tego zgromadzenia. 155-osobowe grono zdominowali przedstawiciele lewicy, ruchów obywatelskich i niezależnych, podczas gdy prawica nie zdołała uzyskać w głosowaniu nawet 1/3 mandatów. Ustanowiono całkowity parytet między kobietami i mężczyznami, a 17 wspólnotom rdzennym Chile zagwarantowano 17 miejsc.
Sformowanie tego osobliwego ciała, bez precedensu w chilijskim (a może i światowym) życiu politycznym, wywołało wiele komentarzy i nadziei. Zdecydowana większość deputowanych pochodziła „z ludu”, nie miała wykształcenia i doświadczenia politycznego. Widziano w tym gwarancję, że będą to ludzie niezepsuci, a do tego wystarczająco zmotywowani, aby zdemontować ramy konstytucyjne neoliberalnego państwa przekazane przez Pinocheta i zaproponować nowe – humanitarne, społeczne, ekologiczne, gwarantujące prawa i dobrobyt ludzi.
W tym miejscu należy poczynić kilka istotnych wyjaśnień.
Sama idea poszukiwania wyjścia z październikowo-listopadowej konfrontacji ulicznej poprzez proces zmierzający do odnowy konstytucyjnej wyszła z szeregów „tradycyjnych” polityków parlamentarnych.
Tych samych polityków, w których protestujący widzieli winnych sytuacji w Chile: „kulawej” demokracji i jej bezwzględnych neoliberalnych szczypiec. Inicjatywa została zaakceptowana przez deputowanych z Szerokiego Frontu, wspierającego protesty, w tym Borica. Przeciwko takiej „zmowie” występowały inne siły wśród ówczesnych protestujących, m.in. chilijska Partia Komunistyczna, obecnie część Szerokiego Frontu. Dochodziło do gwałtownych sporów i wzajemnego potępiania się. Ci, którzy byli przekonani, że nowa konstytucja powinna być środkiem rozwiązania sporu politycznego, domagali się również, by napisało ją Zgromadzenie Konstytucyjne z szerokimi prerogatywami.
W proces negocjacji zaangażowane były jednak siły tzw. Porozumienia (socjaliści i chrześcijańscy demokraci) oraz prawica. Sprzeciwiały się one tak radykalnemu restartowi.
Przypomnijmy, że właśnie poprzez taki restart Hugo Chávez, ojciec koncepcji „socjalizmu XXI wieku”, dokonał radykalnego przekształcenia systemu politycznego w Wenezueli. Ale w Chile jego model „boliwariański” nie jest popularny, a „umiarkowani” i prawica postrzegają jako zagrożenie wszystko, co mogłoby go przypominać.
Pod ich naciskiem, zamiast Zgromadzenia Konstytucyjnego, wymyślono więc skomplikowaną formułę z pierwszym referendum i utworzeniem bezprecedensowego wcześniej Konwentu Konstytucyjnego, pozbawionego jednak wagi Zgromadzenia Konstytucyjnego. Wtedy też ustalono, że głosowanie w kolejnym referendum nad przyjęciem lub odrzuceniem projektu nowej konstytucji opracowanego przez Konwent powinno być wiążące.
Przypomnijmy, że jeszcze 8 lat temu, kiedy zmieniono prawo wyborcze, głosowanie w wyborach w Chile również było obowiązkowe. Obowiązek ten dotyczył jednak tylko osób, które poszły się zarejestrować na listach wyborczych – czyli wprost wyraziły chęć głosowania.Poza zasięgiem takiego systemu wyborczego pozostawały dość szerokie kręgi ludności, a głównie z klas niższych i niewykształconych. Od tego czasu prawo zostało zreformowane; obecnie wszyscy obywatele Chile mają prawa wyborcze, a korzystanie z nich nie jest obowiązkowe. W związku z tym wskaźnik udziału w głosowaniu nie jest zbyt wysoki, jak wszędzie na świecie.
Jednak prawica narzuciła w negocjacjach z Szerokim Frontem w listopadzie 2019 rok obowiązek głosowania w referendum w sprawie nowej konstytucj Wydaje się, że ta okoliczność miała dość istotny wpływ na wynik. Taką opinię wyraziła w wywiadzie dla Barikady Miroslava Petrova-Gutierrez, Bułgarka, która od kilkudziesięciu lat mieszka w Santiago wraz z rodziną, a także jest ważną postacią polityczną w partii Demokratyczna Rewolucja, największej w Szerokim Froncie. Mirosława była jego sekretarzem wykonawczym, a obecnie zasiada w Komisji Kontroli.
Petrova-Gutierrez tłumaczy, że obowiązkowe głosowanie zmusiło do pójścia do urn około 5 milionów osób, które nigdy nie głosowały. Wielu z nich to albo niedoinformowani, bardzo młodzi ludzie z pierwszym doświadczeniem wyborczym, albo zupełnie nieoświeceni politycznie przedstawiciele warstw najbiedniejszych i najbardziej niewykształconych, podatni na agresywną propagandę medialną dyskredytującą i wypaczającą projekt konstytucyjny. Część z nich była do tego wściekła, że stosuje się wobec nich „przemoc” i pod groźbą wysokich kar zobowiązuje się ich do udziału w głosowaniach, które z takich czy innych powodów odrzucają. W tej grupie znajdują się np. niektóre radykalne kręgi rdzennej społeczności Mapuczów, które w ogóle odmawiają uznania państwa chilijskiego.
Jak wskazuje Petrova-Gutierrez, w tych okolicznościach porównanie, które jest szeroko stosowane – że w referendum w 2020 roku 80% domagało się nowej konstytucji, a teraz 62% ją odrzuciło – nie jest poprawne. „
W 2020 roku głosowanie nie było wiążące. W tym referendum wzięli udział tylko zmotywowani wyborcy – było ich około 7,5 miliona. 80% z nich domagało się nowej konstytucji, opracowanej przez Konwent Konstytucyjny. Teraz mieliśmy obowiązkowe głosowanie. Do urn poszło prawie 13 milionów wyborców, z czego 5 milionów nigdy wcześniej nie głosowało. Czyli te 62%, które odrzuciło konstytucję, pochodzi z dwukrotnie większej liczby wyborców niż w 2020 roku – zaznacza.
Mirosława zwraca uwagę na fakt, że wiele z tych osób jest niezorientowanych politycznie, niewykształconych, nie przeczytało projektu konstytucji, za to zetknęło się z ostrą kampanią medialną, rozpowszechniającą jawne kłamstwa na temat treści proponowanej nowej ustawy zasadniczej. Autorzy kampanii straszyli, że w konstytucji jest mowa o wywłaszczeniach, odebraniu funduszy emerytalnych, pozbawieniu prawa do drugiej nieruchomości itp. Wszystko to kłamstwa – żadnej z tych rzeczy w tekście nie ma.
Ludzie i społeczności, których praw i interesów konstytucja wyraźnie broniła, głosowali przeciwko niej.
Tak było w przypadku społeczności rdzennych mieszkańców, którzy od wieków cierpią ucisk, a w odrzuconej konstytucji zapisano dla nich szerokie prawa i gwarancje. To samo dotyczy społeczności, które od dziesięcioleci cierpią z powodu braku wody, bo nawet zasoby wodne Chile zostały sprywatyzowane. Projekt przewidywał, że powinny być one dobrem publicznym.
Wskazując na natarczywą i nieustającą propagandę prawicy i powiązanych z nią mediów, mającą na celu zdyskredytowanie nowej konstytucji i Konwentu Konstytucyjnego, który ją opracował, Miroslava przyznaje, że sami członkowie Konwentu popełnili wiele błędów w swojej komunikacji i pracy, a także w samym tekście projektu. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy funkcjonowania Konwentu brak doświadczenia politycznego i brak konstruktywnej współpracy pomiędzy jego członkami powodował liczne sytuacje konfliktowe i bardzo negatywnie wpływał na wysokie oczekiwania społeczne, zaznacza. Na jaw wyszły też nieprzyjemne fakty, demaskujące niektóre popularne dotąd postacie Konwentu jako ludzi nieuczciwych, wręcz oszustów. Wewnętrzne napięcia i wzajemne oskarżenia między niektórymi przedstawicielami partii i formacji opowiadających się za zmianą społeczną sprawiły również, że część społeczeństwa uznała, że nowi politycy niczym nie różnią się od starej elity.
Zdaniem bułgarsko-chilijskiej polityczki w ostatecznym rozrachunku Konwent wykonał jednak kawał roboty i przygotował tekst nowej konstytucji „tak postępowej, że wyprzedzającej swój czas”.
„Byłaby to jedyna na świecie ustawa zasadnicza, która proklamowała państwo nie tylko socjalne, demokratyczne i praworządne, ale także ekologiczne, a wraz z tym także wielonarodowe, międzykulturowe, z autonomią regionów. Jednak to wszystko złożyło się na zbyt wiele dla kraju tak konserwatywnego w tradycji, neoliberalnego w ekonomii i indywidualistycznego w mentalności jak Chile. Jak to ujął jeden z przyjaciół, nasi ludzie prosili o zwykły sok owocowy, a my daliśmy im koktajl multiwitaminowy – mówi Miroslava Petrova-Gutierrez.
Termin „państwo wielonarodowe” szczególnie zaskoczył Chilijczyków. Wyraźne stwierdzenie, że Chile pozostaje terytorialnie niepodzielne i unitarne, nie uspokoił ich . Zapis o „wielonarodowości” był oczywiście ukłonem w stronę ludności rdzennej (i w mniejszym stopniu społeczności migrantów), której również gwarantuje się samorządność na określonym terenie, o co od dawna walczą.
Jednak także w gminach z dużym odsetkiem ludności rdzennej odrzucono projekt nowej konstytucji. Przyczyny są wielowarstwowe, ale przede wszystkim nie należy zapominać, że ludność, która od wieków walczy i nie uznaje państwa chilijskiego, które miażdży ją przemocą i represjami, nie ma obowiązku nagle dostrzec, że wieloletni ciemiężyciel daje jej coś dobrego. Tym bardziej teraz, gdy rząd Boricia nadal utrzymuje stan wyjątkowy w najbardziej niepokornych rejonach. Ponadto na 11 dni przed głosowaniem nad nową konstytucją uwięziony został popularny przywódca jednego z najbardziej radykalnych i zbrojnych ruchów społeczności Mapuczów, Héctor Jaitul, znany ze swojego udziału w walce zbrojnej przeciwko dyktaturze Pinocheta, kiedy to był członkiem Frontu Manuela Rodrígueza. Oczywiście jego obecna grupa nie jest bynajmniej reprezentatywna dla społeczności Mapuczów, w łonie której znacznie liczniejsze są organizacje uznające państwo chilijskie, skupione na walce w obronie praw człowieka. Ale to aresztowanie było z pewnością złym sygnałem dla rdzennych mieszkańców w przeddzień głosowania, które sam Jaitul z góry określił jako „folklorystyczne przedstawienie”.
Natomiast krytyka projektu „z lewa” polega głównie na tym, że zawarto w nim wiele życzeń, a mało konkretnych rozwiązań i mechanizmów ich wdrażania. Lewica oczekiwała, że nowa chilijska konstytucja zdemontuje neoliberalne państwo Pinocheta, a w zamian za to stworzy solidne podstawy dla nowej solidarystycznej umowy społecznej. Nie trzeba było porywać się na tyle szczegółów, z których wiele można zinterpretować wbrew intencjom autorów i autorek. To można było doprecyzować na późniejszym etapie, w procesie prawa. Ważniejsze były pryncypialne ramy, które nie tylko gwarantowałyby prawa socjalne obywateli, ale także wskazywałyby źródła zasobów potrzebnych do zmian, określałyby sposoby redystrybucji bogactwa. Albo, jak to ujmują niektórzy krytycy lewicy, ustalenie, że cenę kryzysów zapłacą nie najsłabsi członkowie społeczeństwa, ale najbardziej uprzywilejowani.
Najwyraźniej „zwykły” człowiek pracujący nie zdołał odnaleźć w tym przeładowanym, patetycznym projekcie rzeczy ważnych dla jego życia. I dlatego nawet w dzielnicach robotniczych nowa konstytucja została odrzucona, a działacze na rzecz projektu opowiadają, jak na spotkaniach przed głosowaniem wzburzeni robotnicy mówili im: „Wszystko fajnie, ale co z tego? Dzień po głosowaniu wracamy do pracy”.
Miroslava Petrova-Gutierres przyznaje, że u podstaw sił, które napędzały zarówno protesty, jak i proces zmiany konstytucji, leży wykształcona i zaangażowana politycznie klasa średnia, która mocno odczuła ciosy neoliberalizmu i chciała zmienić system. To jednak zdecydowanie nie cały naród.
„Pozostaliśmy w naszej bańce. Okazało się, że nie mieliśmy pojęcia jak żyją i co myślą ludzie. Jesteśmy w dużych miastach, nie wyjeżdżamy stamtąd. Większość naszych partii nie ma nawet struktur w terenie – tłumaczy samokrytycznie.
Faktem jest, że tylko komuniści od dawna mają takie struktury w każdej miejscowości. Dlatego dobrze wypadają w wyborach samorządowych. Ale w wyborach krajowych, jeśli pójdą sami, trudno im uzyskać więcej niż 5% – działa atawistyczny antykomunizm zakorzeniony w chilijskim społeczeństwie. Chilijska Partia Komunistyczna jest obecnie w sojuszu z Szerokim Frontem, ale i ten sojusz nie jest łatwy. Przed wewnętrznymi prawyborami mającymi wyłonić ich wspólnego kandydata w wyborach prezydenckich, partia była przekonana, że wygra jej reprezentant, bardzo doświadczony i popularny burmistrz metropolii Recoleta, Daniel Jadue. Ale młody Boric, którego jedynym doświadczeniem organizacyjnym był wielki strajk studencki z 2011 r., ale który postawił na ugodowy ton – i w konsekwencji został ostro skrytykowany za gotowość do współpracy z systemem, który był skazany na upadek – wyszedł na prowadzenie. Wybór Borica został z konieczności zaakceptowany przez komunistów, jednak napięcia długo odbijały się i nadal odbijają echem w lewej koalicji.
Jeszcze dalej na lewo od komunistów w Chile funkcjonują jeszcze inne formacje niezależnej lewicy, też zwykle bardzo krytyczne wobec Boricia i jego tendencji. Prezydent spotkał się z ostrą krytyką z tego kierunku, gdy po dojściu do władzy nie pociągnął do odpowiedzialności brutalnego Korpusu Karabinierów za przemoc, której użył wobec demonstrantów podczas protestów w październiku-listopadzie 2019 r. Protesty były agresywnie rozpędzane, do protestujących strzelano plastikowymi kulami, byli ciężko ranni, w tym ludzie, którzy stracili oko. Jednym z kluczowych postulatów we wszystkich głosowaniach, które odbyły się od tego czasu, było pociągnięcie karabinierów do odpowiedzialności. Boric rozczarował wielu, gdy po objęciu władzy jako „prezydent wszystkich Chilijczyków” szukał dialogu z karabinierami, zamiast wymusić poszukiwanie i ukaranie osób odpowiedzialnych za represje i okaleczanie demonstrantów.
Wciąż w tym samym ugodowym duchu, Boric prowadzi dialog z prawicą, z wielkim biznesem, z międzynarodowymi instytucjami finansowymi.
Za to radykalna lewica odrzuca go już całkowicie i zarzuca mu „zaprzedanie się neoliberalizmowi”.
Boric i jego zwolennicy mają jednak także swoje argumenty. W tak złożonym kraju jak Chile, gdzie armia nie straciła swoich potężnych wpływów, mimo że Pinochet oddał władzę ponad trzy dekady temu, i gdzie wielki kapitał z potężnym ponadnarodowym zapleczem nadal pociąga za sznurki we wszystkim, niedoświadczony młody prezydent z głową pełną lewicowych marzeń, nawet jeśli ma wielu oddanych zwolenników, jest łatwym łupem.
To dlatego po referendum Boric tak szybko, wręcz gorączkowo ogłosił, że „z pokorą” przyjął wynik głosowania powszechnego i wprowadzi zmiany w swoim rządzie, które będą ten wynik odzwierciedlać.
Natychmiast zaprosił wszystkich liderów partii politycznych, w tym prawicowych, do dialogu, aby można było dążyć do zawarcia paktu jedności narodowej i na tej bazie ruszyć z nowym procesem konstytucyjnym. Tyle że… O ile przed głosowaniem bardziej umiarkowana prawica deklarowała, że niezależnie od wyniku ona też chce nowej konstytucji i że w razie odrzucenia projektu Konwentu (który gwałtownie atakowała) będzie pracować na rzecz nowego, bardziej wyważonego projektu, to teraz nagle te deklaracje rozmyły się. Żadna z nawet najbardziej umiarkowanych partii prawicowych nie odpowiedziała na zaproszenie Borica do spotkania w pałacu prezydenckim La Moneda w celu poszukiwania konsensualnego rozwiązania procesu konstytucyjnego. A wiadomo, że bez niego nie da się tego zrobić.
Przecież, jak przypomniał Boric, w referendum w 2020 roku już prawie 80% głosujących zdecydowało, że nowa konstytucja powinna zostać napisana. Nikt nie może tej decyzji unieważnić.
Dialog między umiarkowanym lewicowcem Boricem i jego rządem a prawicą, która złapała potężny podmuch wiatru w żagle będzie jednak trwał. Prawica ma świadomość, że jest zobowiązana do koegzystencji z Borysem przynajmniej przez 4 lata jego kadencji. Prezydent jest nietykalny według wciąż obowiązującej konstytucji Pinocheta – nie przewiduje ona możliwości impeachmentu. A Boric i spółka rozumieją, że są skazani na ostrożną politykę konsensusu, bo nie mogą przeforsować żadnej prezydenckiej propozycji zmian legislacyjnych bez wystarczającego poparcia w parlamencie – w obu izbach prawica ma połowę miejsc i może zablokować każdą inicjatywę.
Nieuniknione jest, że Boric i jego ekipa znajdą się między młotem a kowadłem. Z jednej strony między prawicą, która zawsze będzie ich prześladować za „zagrażanie demokracji” i będzie blokować „zbyt” postępowe propozycje, a z drugiej – skrajną lewicą, która będzie nieustannie nalegać, że „nie można negocjować z prawicą”, a jeśli się negocjuje, to się jej „zaprzedało”.
Miroslava Petrova-Gutierrez jest pewna, że bez dialogu z prawicą „ten rząd nie będzie rządził, będzie tylko administrował”. Jest przekonana: „Jeśli chcemy uchwalać ustawy społeczne, trzeba zastosować instrumenty polityczne, które zapewnią poparcie przynajmniej części prawicy w parlamencie. Czy nam się to podoba, czy nie, polityka jest sztuką dialogu. Konfrontacja prowadzi donikąd”. Oczywiście takie podejście ma też swoje ograniczenia i rodzi pytania: jak daleko może się pójść konstruktywny kompromis? Kiedy zaczyna się bezowocne dreptanie w miejscu?
Zaraz po odrzuceniu nowej konstytucji Borys obiecał też zmiany w rządzie. Ogłosił je 6 września. Nie przeszły one nawet przez oficjalne kanały, kiedy partie prawicowe – ci „umiarkowani”, którzy poprzedniego dnia odmówili nawet spotkania z nim – podniosły larum, że na jedno z ważnych stanowisk w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych zaproponowano komunistę. Chodziło o młodego człowieka, towarzysza Boricia z wielkiego strajku studenckiego w 2011 roku. Ten 35-latek miał czelność w pewnym momencie swojej kariery politycznej wypowiadać się krytycznie o armii. To znaczy – zakwestionował jeden z filarów bezpieczeństwa narodowego… I to było to. Na tej nominacji natychmiast postawiono krzyżyk. Boric natychmiast zastąpił komunistę inną propozycją. Trudno o lepszy dowód na to, jak osłabła jego obecna pozycja.
Boric poświęcił też być może najbliższą sojuszniczkę, Ischię Sićes, która zaaranżowała jego udaną kampanię prezydencką i zapewniła mu zwycięstwo. Do tej pory była też szefową resortu spraw wewnętrznych. Teraz odchodzi z rządu, a nową minister została Carolina Toa, członkini socjaldemokratycznej Partii na rzecz Demokracji (z dawnego Porozumienia) i już wcześniej minister w ekipie byłej socjalistycznej prezydent Michelle Bachelet. Ojciec Caroliny, José Toa, był ministrem spraw wewnętrznych i wojskowych w rządzie Salvadora Allende i został zamordowany w marcu 1974 roku w więzieniu junty. Z kluczowego stanowiska przewodniczącego rządu (prawie premiera w chilijskim prezydenckim systemie rządów) odszedł natomiast kolejny towarzysz Boricia w walk studenckich, jego osobisty przyjaciel Giorgio Jackson. On zachował przynajmniej tekę ministra ds. społecznych. Jego dawne ważne stanowisko obsadza socjalistka Ana Lea del Carmen Uriarte Rodriguez. Wymieniono także trzech innych ministrów – zdrowia, energii oraz nauki i technologii.
Ważnym sygnałem jest wejście na bardziej decyzyjne stanowiska przedstawicieli partii wchodzących w skład dawnego, długo rządzącego Porozumienia. W 2019 r. wielu protestujących potępiało je za to, że po demokratyzacji zgodziło się na kontynuację neoliberalnego kursu. Teraz Boric Porozumienie rehabilituje, a jego powrót ma pokazać prawicy i „umiarkowanym”, że obecny rząd naprawdę dostosowuje się do wyników głosowania. To nie spodoba się bardziej lewicowym chilijskim wyborcom, którzy popierali Boricia w 2021 r. w wyborach prezydenckich, a a teraz widzą w jego kursie zmiany, których nie chcą.
Jest oczywiste, że rozczarowanie po głosowaniu z 4 września mocno zdemotywowało entuzjastów projektu nowej konstytucji. Ale ogromna obywatelska energia obudzona przez protesty w 2019 roku nigdzie nie wyparowała, lecz kumuluje się w dłużej trwających procesach politycznych, które muszą się jeszcze skrystalizować w wyraźniejsze propozycje i alternatywy. Głębokich zmian społecznych nie da się wprowadzić szybko i za pomocą jednorazowych aktów wyborczych. Swoją zrównoważoną przyszłość Chile musi dopiero wypracować.